W
tym rozdziale duże przerwy czasowe, ale pisać też dziesięć rozdziałów o tym, że
Peter je, a Lily się uczy byłyby bezsensowne. Zapraszam do czytania :)
***
Wraz
z opadem liści nadszedł październik, a dokładnie czwarty.
Lily Evans od rana chodziła jeszcze bardziej przygnębiona
niż w ostatnim czasie. Śmierć jej rodziców była ciosem prosto w serce, lecz
pomimo załamania wiadomość przyjęła wyjątkowo silnie.
Po długim namyśle ustaliła, że odpuści sobie Mszę i uda
się od razu na cmentarz. Wiedząc, że może sobie nie dać rady z natłokiem
emocji, poprosiła Dorcas o towarzyszenie jej.
Zaraz miały udać się do dyrektora i za pomocą Sieci Fiuu
wylądują w jej rodzinnym domu.
W jej oczach zebrały się łzy.
Wylądują w pustym domu. Petunia właśnie przeprowadziła
się do Vernona Dursleya, rodziców nie ma… Właściwie zostali jej już tylko
dziadkowie.
-Lily jesteś
gotowa?-zapytała Dorcas wychylając się zza drzwi od dormitorium. Miała na sobie
węglistą sukienkę za uda, rajstopy oraz zamszowe botki w tym samym kolorze.
Rudowłosa wyglądała podobnie tylko, że jej dłuższa sukienka była granatowa, ale
ukrywała ją pod czarnym płaszczem z dużymi guzikami.
Zamrugała kilka razy i porwała niedużą kopertówkę z łóżka
udając się w stronę przyjaciółki.
Szybkim krokiem udały się do gabinetu gdzie czekał na nie
Dumbledore.
- Panno Evans, Panno
Meadows- przywitał się z dziewczynami, posyłając tej pierwszej pokrzepiający
uśmiech.
Staruszek podał im woreczek z magicznym proszkiem. Każda
z nich wzięła po trochę w garść i trochę na powrót.
Na pierwszy ogień poszła Lily. Weszła do kominka i
rzuciła proszek na popiół.
-Spinner’s
End!-krzyknęła, a jej ciało okrążyły jaskrawo zielone płomienie.
Po chwili wylądowała we własnym domu. Kichnęła, gdy
mieszanka kurzu z popiołem podrażniła jej nos.
Otrzepała ubranie i przysiadła na ofoliowanej sofie w
oczekiwaniu na koleżankę. Zerknęła na zegar ścienny i ze zdziwieniem
stwierdziła, że minęło już prawie dziesięć minut odkąd przeteleportowała się ze
szkoły.
Minuty mijały, a ona wciąż się nie pojawiała.
Po chwili usłyszała jak ktoś wychodzi z kominka.
- Dor nareszcie…-
zaczęła odwracając się, jednak zaskoczył ją widok, na który się natknęła.- Co
tu robisz?- zapytała.
Przed nią stał James Potter z długą czarną smugą na
policzku.
-Ja…bo…ych. Dorcas coś
źle powiedziała i wylądowała w jakimś jeziorze-poczochrał włosy z
zakłopotaniem.
- O Boże…-zasłoniła
swoje usta dłońmi.
-Nie martw się. Tylko
trochę smarka, bo to było… zimne jezioro-zawahał się.- No i dyrektor mnie tu
wysłał.
-Czemu ciebie?-spytała
z nieufnością.
- No wiesz pomogłem Ci
wtedy, więc… Jednak jak nie chcesz to mogę się wrócić i poprosić kogoś innego-
powiedział z wyraźnym niezadowoleniem i odwrócił się.
- Nie-złapała go za
dłoń.- Zostań. Tylko…- Wytarła chusteczką plamę sadzy z twarzy i uśmiechnęła
się lekko.- Lepiej już chodźmy. Msza zaraz się skończy.
Udała się w stronę drzwi i nakazała Rogaczowi gestem
głowy, żeby wyszedł.
Dziewczyna niepewnie rozglądnęła się po ulicy,
zapełnionej rzędem podobnych, jednorodzinnych domków. Jej dom; miejsce, gdzie
się wychowywała, stawiała pierwsze kroki, uczyła się jazdy na rowerze. I
chociaż mając jedenaście lat poszła do Hogwartu to pomimo wszystkich kłótni z
siostrą i odseparowania od czarów wracała tu z uśmiechem.
Spojrzała na brązowe drzwi
z lekko rdzewiejącym zamkiem, do którego włożyła srebrny kluczyk i przekręciła
go prawdopodobnie po raz ostatni.
Ruszyli wzdłuż ulicy, nie
odzywając się. Po dłuższej chwili dotarli do małego, ceglanego kościółka z
niewielkim cmentarzem obok. Usłyszeli dzwony, a z budynku zaczęli wychodzić
ludzie.
Po chwili w drzwiach pojawiła się jasnowłosa
dziewczyna.
- James może idź pospaceruj czy coś i
później wrócimy razem do szkoły- szepnęła do chłopaka.
- Jesteś pewna?-zapytał ze zmartwieniem.
Rudowłosa
potwierdziła to skinieniem głowy.
Westchnął
głęboko i przytulił ją mocno.
-To za ile przyjść? Za godzinę?
- Za pół. Nie chce być tu dłużej niż
powinnam. Nie dam rady…- Wtuliła twarz w jego ramie.
-Dobrze- powiedział i potarł ją po ramieniu
w geście wsparcia, po czym odszedł.
- Lily? – wymamrotała Petunia niezbyt
uprzejmym tonem, zakładając ręce na piersi i posyłając siostrze wymowne
spojrzenie, podchodząc.
- Witaj, Petunio – odpowiedziała młodsza z
sióstr Evans, unosząc podbródek. -Jak się czujesz?
- W porządku. Powinnaś wejść na mszę- wydęła
usta, kończąc wypowiedź.
- Wiem, ale nie dałam rady- odparła z
westchnieniem.
- Nie – odwarknęła niespodziewanie ostrym
tonem. -Myślisz, że tylko tobie jest ciężko?-dopowiedziała po chwili
łagodniejszym tonem, prostując się.
Lily pokręciła tylko głową, patrząc na
czubki swoich butów. W myślach podejmowała nieporadne próby sformułowania.
tego, co chciała wyrazić słowami.
- Petunio…– zaczęła – Wiem, że tobie,
dziadkom… Wiem, że jest wam tak samo trudno jak mi, ale po prostu nie mogłam
tam pójść bo wiedziałam, że nie wytrzymam…
- Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwała
jej Petunia.
-Właśnie muszę! – krzyknęła Lily
zdenerwowana własnym zachowaniem.
- Nie musisz mi się tłumaczyć – powtórzyła
Petunia
- Musisz… Musisz wiedzieć – powiedziała
rozpaczliwym tonem czarownica, w której oczach błysnęły łzy. – Nie chciałam cię
zostawić samej z tym wszystkim, ale wszystko przypomina mi rodziców… To jest
ponad moje siły – wyszeptała, opuszczając ramiona.
- Tobie jest ciężko? – wycedziła zimnym
tonem.- Tobie? Wracałaś tutaj dwa razy do roku i opowiadałaś im bzdury o magii,
a oni byli zachwyceni. Jak im w końcu pokazałaś te czary-mary i zapomnieli o
mnie do reszty, a jak coś powiedziałam to „Petunio! Uspokój się. Siostrzyczka
wróciła…”. Czy ty w ogóle ich znałaś?! Wiedziałaś coś o nich?
- Tuniu…- Lily spojrzała na nią z błaganiem
w oczach.
- Wyjechałaś, nie wracaj. Czy w ogóle
przeszło ci przez myśl, że ja też cierpię? Jak tu byłaś nawet nie zwracali na
mnie uwagi. Zawsze tylko ty. Jesteś egoistką…
Odeszła w stronę
cmentarza. Koniec.
Po chwili ruszyła za nią.
Najbliżej trumny stali rodzice mamy
oraz brat taty wraz z żoną i małym synkiem.
Podeszła do babci i ją przytuliła.
Staruszka powoli opatuliła ją swoimi ramionami i pozwoliła wtulić jej twarz w
pierś. Pachniała lekko cynamonem i mocnymi perfumami. Podniosła powoli wzrok na
jej twarz. Oczy, które były wręcz identyczne, co jej i ojca wydawały się jakby
puste, a okrągła zmęczona życiem twarz wilgotna była od łez. Dziadek trzymał
się twardo, ale strata dziecka nie może być łatwiejsza niż rodzica. Kiedy
odchodzi bliski zaczynasz doceniać wszystkie spędzone z tą osobą chwile.
Zaczynasz rozumieć, jakie miejsce zajmowała w twoim życiu, co szczególnego
wniosła i jak przyczyniła się do ukształtowania twojego charakteru.
W końcu trumna została zakopana, a
Lily poczuła, że bezpowrotnie straciła cząstkę siebie.
Podeszła z dziadkiem pod ramię do
wyjścia i utuliła ich mocno.
- Na pewno nie
zostaniesz trochę?- zapytała Gertruda Oldish.
- Przykro mi, ale
muszę wracać do szkoły. Zresztą…Kolega na mnie czeka- wskazała na Jamesa
opierającego się o wielki dąb.- Dobrze było was znowu zobaczyć. Szkoda, że w
takich okolicznościach, ale…- zmusiła się do uśmiechu.
- Uważaj na siebie
lisku- Nigel pocałował ją w czoło.
-Jasne dziadku…
Kocham was…- uścisnęła ich po raz ostatni i odeszła do czarnowłosego.
-Idziemy?-
zapytała przystawiając ramię do kory.
- Och. Tak
oczywiście…- pogłaskał ją nieśmiało po plecach.- Jak się…?
-Dobrze- przerwała
mu.- Jest dobrze.
Złapała go za rękę i ruszyła z
powrotem do domu. Ten zdziwiony odwzajemnił uścisk.
Przechodzili przez osiedla obserwując
wszystko dookoła. Pogoda była parszywa, więc prawie nikt nie wystawiał nosa zza
drzwi, obawiając się burzy.
Gdy stanęli przed domem Evansówny gotując
się do powrotu, dziewczyna niespodziewanie go przytuliła.
- Bardzo ci
dziękuję…- wyszeptała, a z pod jej powiek pociekły łzy.
-Spokojnie- wtulił
twarz w jej pachnące włosy.-Przyjaciele sobie pomagają, prawda?
-Tak oczywiście-
odparła, po czym wzniosła swoją twarz i spojrzała mu w oczy. Z nie pokojem
obserwowała jak jego twarz zbliża się powoli.
Złączyli się w delikatnym i krótkim
pocałunku.
Rudowłosa oddaliła się na krok i
wciągnęła powietrze.
- Może lepiej już
chodźmy powiedziała i otworzyła mieszkanie. Weszła do wąskiego kominka, by natychmistowo wylądować w gabinecie
dyrektora.
***
Minęły dwa miesiące od pogrzebu Mary
i Marka Evansów, a Lily radziła sobie coraz lepiej ze stratą. Z powrotem
widywano ją wesołą i szeroko uśmiechniętą na korytarzach. Pomimo tęsknoty i
bólu, z powrotem wpasowała się w tryb dotychczasowego życia. Grudzień zawitał w
Hogwarcie, a błonia pokrywała cieniutka warstwa śniegu, którą można zetrzeć
podeszwą.
- Wieża na A4-
powiedział Syriusz siedząc nad planszą szachów razem z Remusem.
- Umiesz w to
grać?-zapytał z powątpiewaniem Lupin.
Wokół nich siedzieli znajomi w
większości odrabiając zadane lekcje.
- Lil…-zaczął
James podchodząc do siedzenia dziewczyny.- Możemy pogadać?
- Tak,
jasne…-odpowiedziała i skręciła pergamin z wypracowaniem.
Wyszli z Pokoju Wspólnego, aby
uniknąć ciekawskich wspomnień.
- O co chodzi?-zapytała
trochę szorstko. Podświadomie wiedziała, o czym chłopak chce porozmawiać.
-Ja… Wiem, że ostatnio
było Ci bardzo ciężko, więc chciałem przełożyć tą rozmowę jak najbardziej, ale…
No…Bo-zająkał się.
-
Jedenastego-powiedziała zakładając ramię na ramię.
- Co?-zdziwił się.
-Jedenastego jest wyjście
do Hogsmeade. Możemy się…spotkać, kiedy skończymy zakupy gwiazdkowe-
zaproponowała z lekkim uśmiechem, a pomiędzy brwiami pojawiła jej się mała
zmarszczka.
Rogacz patrzył na nią oniemiały. Po chwili na jego twarzy
wykwitł szeroki uśmiech.
- Serio?- zapytał, a
ona pokiwała głową.
Mocno ją przytulił i pocałował w policzek.
- To… Idziesz?
- Nie przejdę się po
błoniach.
- Ok. To…To pa!-
wykrzyknął i pobiegł w stronę Grubej Damy potykając się o kolumienkę z wazonem,
który złapał niezdarnie.
Evans zaśmiała się i zagarnęła rude włosy z twarzy za
ucho.
-Hasło?-przemówiła
kobieta z obrazu.
-Miłość wisi w
powietrzu…-powiedział z rozmarzeniem Potter.
-Nie, nie prawda.
- Ygh-potrząsnął
głową.- Jemiołuszka uszata.
Gdy przejście się pokazało dodał:
- Z tobą się nawet nie
da porozmawiać.
-O, Rogaś…-zauważył
Syriusz i wychylił głowę znad oparcia sofy.- Siadaj- pociągnął kumpla na
miejsce obok siebie.- Napisałem książkę. Nazywa się „Jak stać się lubianym w 10
minut”. No, więc słuchaj.
Łapa sięgnął po plik kartek ze stolika, odchrząknął i
zaczął czytać:
- Po pierwsze- być
Syriuszem Blackiem; Po drugie (ewentualnie)- być najlepszym przyjacielem
Syriusza Blacka. I to wszystko- zakończył. Ich przyjaciele patrzyli się ciągle
w eseje z niemymi uśmiechami, czyli chłopak już wcześniej podzielił się z nimi
swoim dziełem.
-Cóż… Prawdę mówiąc
jest świetna. Jednak… Wprowadziłbym małe poprawki
Gryfon
wyrwał stronę z jego dłoni, wziął jedno leżące obok pióro i zamoczył końcówkę w
kałamarzu Dorcas. Po krótkiej zadumie przekreślił wszystko oprócz numerków.
-Ej!-Oburzył się jego
przyjaciel, a po chwili w jego dłoni z powrotem znalazł się tekst.
- Przeczytaj- nakazał
mu Rogacz.
- Po pierwsze- być
Jamesem Potterem; Po drugie (ewentualnie)- znać Jamesa Pottera; Po trzecie
(bardzo ewentualnie)- znać Syriusza Blacka, ponieważ zna on Jamesa Pottera…
Hm…-zamyślił się sztucznie.- Ciekawe jednak nie skorzystam.
- Twoja strata-
okularnik rozłożył się wygodniej na kanapie.
- Wy dwaj nie macie
pracy domowej?-zapytała Miley.
- Mamy- odpowiedzieli
zgodnie.
- To… Czemu jej… Nie
odrabiacie?
- Spiszemy część od
Lunia rano- rzekł Jim.
-Och… To dlatego w
zeszłym tygodniu McGonagall darła się, że nie można jej lekceważyć i oddawać
zaplamionych serwetek- pokiwała głową i przymrużyła oczy jakby przypominała
sobie zajście.
-Akurat nie miałem
pergaminu pod ręką- bronił się Łapa.
Dziewczyna parsknęła pod nosem i kręcąc głową wróciła do
pisania.
-A ty Remusie nie
powinieneś dawać im się tak wykorzystywać- Ann wtrąciła się do rozmowy.
- Ja-jakie
wykorzystywanie? - James zgryzł wargi i zrobił minę jak mała dziewczynka.- Jak
tak nas postrzegacie to ja was opuszczam. Przejdę się do dormitorium i pomyślę
nad zmianą przyjaciół. Ci z dormitorium Franka są w miarę okej, krukonów
zniosę, a ten Stebbins z Hufflepuf’u jest nawet fajny. Ja was nie potrzebuję,
ty rób, co chcesz bracie, ale ja nie zniosę ani minuty dłużej z tymi… Ludźmi-
wypluł to słowo jak obelgę.
- Roganiu zaraz idziemy
na kolację- wymamrotała głośno Meadows.
- W sumie wybaczę wam
tym razem- przysiadł na podłokietniku fotela Glizdogona.- Tylko nie myślcie
sobie, że tak będzie zawsze- pomachał ręką w celu podkreślenia swoich słów.-
Jestem po prostu trochę głodny- wzruszył ramionami.
- No Rogal…-zaczął
Syriusz, ale mu przerwano.
- Dostałem ksywkę.
Czemu wszyscy ją przekręcacie? Rozumiem, np. Rogaś, ale stary nie jestem
bułką!- wykrzyknął z podrabianą urazą.
- Hm… Ktoś tu ma
humorek- wymamrotała Dor odkładając w końcu pracę na bok.-O czym rozmawiałeś z
Lilką?
- Nie bądź taka
ciekawska-zganił ją.- Lepiej idź już wszystko odłóż, bo chcę już do Wielkiej
Sali, albo dobra pójdę sam. Nie będę się prosił. Chcę wziąć śmiercią głodową
Jimma i jego brzuszek. Ale my się nie damy, prawda? –zapytał sam siebie, a
raczej swój tułów, opuszczając pokój.
- Ach…- westchnął
Black.- Idę z nim.
- Poczekaj. Schowamy to
i pójdziemy razem- Lorence zaczęła zbierać swoje manatki, a w jej ślady poszła
reszta.
Po kilku minutach wszyscy dołączyli do przyjaciela,
zgarniając po drodze rudowłosą.
Uczta trwała już od dobrych trzydziestu minut, a znajomi
rozmawiali więcej niż jedli, a raczej dziewczyny rozmawiały w większej ilości.
- Black! Potter! I
reszta!-krzyknęła profesor McGonagall.- Czy to wasze dzieło!?- wskazała na
oblepione farbą buty.
- Nie Psze Pani-
odpowiedział Black.- My nie zajmujemy się kreowaniem mody.
- Na drugim piętrze
jest jezioro farby!
- Nasze kawały są z
większym polotem- bronił ich Rogacz.- To musiał być jakiś amator.
- Um… Chłopaki…- zaczął
Lunatyk.- Pamiętacie te pułapki zamontowane na trzecim roku…? Ktoś się w końcu
na nie nadział-powiedział półszeptem.
- Macie szlaban przez
tydzień! Zgłoście się do mnie jutro o osiemnastej! Minuta spóźnienia odbija się
podwójnie na czasie trwania kary!
- I odeszła- rzekł po
chwili Łapa.
- One zawsze odchodzą…-
poparł go rozczochraniec.- Ale zawsze masz mnie- poklepał go po plecach w
geście wsparcia.
- O nie…- zawył
ponownie.
- Mówiłem ci. Ja
zostanę.
- Nie. Glizdek ty
łajzo- trzepnął kolegę obok.- Jestem zły, ponieważ znalazłem ostatni budyń, ale
Peter zjadł mi go, kiedy ta jędza się na nas darła.
- Musisz dbać o formę.
Budyń jest niezdrowy, a musicie wygrać Puchar Quiditcha-tłumaczył się bezsensu
Pettigrew.
- A ty musisz dbać o
sylwetkę, której nie masz grubasie- wściekł się i łyżeczką zaczął wyskrobywać
resztki.
- Black!- zganiła go
Lily.
- Sorry-burknął.
- Jutro przyjdziemy wcześniej
i zjesz piętnaście puddingów. Dobrze?- zapytała podnosząc wysoko brwi i
wyciągając się w jego stronę.
- Dobrze… Ale
McGonagall się wściekła- zauważył.- Robiliśmy gorsze rzeczy niż odrobina farby.
- Nie pomyśleliście
czasem, że wasze żarty trapią jej nerwy?- spytała Ann.- Ona jest nauczycielką,
a nie nianią.
- Przecież ma się nami
opiekować, jako nauczycielka, więc co za różnica?- Rogaty wzruszył ramionami.
- To, że macie średnio
dwa szlabany na tydzień- jakby to wszystko rozłożyć. I to teraz gdy się trochę
uspokoiliście- Dorcas poparła słowa koleżanki.
- Przeciętny uczeń nie
zdobywa więcej niż pięć na rok- dodała Alicja.
- Och…Czyli uważacie,
że powinniśmy się uspokoić? Prowadzić monotonne życie?- James wstał gwałtownie
i włożył rękę w ciasto marchewkowe.- Już się na was dzisiaj poznałem i dałem
wam tą szansę, a teraz przepraszam, ale idę spać- odszedł z wysoko podniesioną
głową.
- Coś ma dzisiaj
huśtawkę nastrojów… Idziemy?
Gdy chłopcy weszli do pokoju, James pogrążony był w pracy
nad czymś.
- Łapo…- zaczął.- Teraz
nie będziesz jedynym pisarzem. Ja piszę własną autobiografię.
- Autobiografia może
być tylko własna- przerwał mu Lupin.
- Milcz człowiecze.
- No to jak ją
nazwiesz?- zapytał Syriusz.
-
„Od najlepszego szukającego w Hogwarcie do najlepszego szukającego na świecie”.
-Myślałem,
że zostaniesz aurorem…
- Bo zostanę. Ja już
jestem najlepszy, tylko nie każdy o tym wie- powiedział jakby od niechcenia.
- Łał… Was dwoje- Remus
wskazał na przyjaciół.- natura obdarzył zbyt wilką pewnością siebie.
- No wiesz Luniu…-
Syriusz zarzucił mu ramię na kark.- Kiedy się tak wygląda- pomachał dłonią od
góry do dołu, by pokazać, że atrakcyjność dopisuje mu pod każdym względem.
Lunatyk zrzucił jego rękę i wzniósł oczy do nieba.
***
- Czego James od ciebie
chciał?- wypytywały Lily współlokatorki.
- Pogadać- odparła od
niechcenia zdejmując kapę ze swojego łóżka.
Meadows pokręciła oczami.
- Oj wiesz o co chodzi…
O czym rozmawialiście?- Dorcas usiadła na swoim, a dłonie położyła na udach.
- O pogrzebie. Czy na
pewno wszystko w porządku…- położyła się pod kołdrę i zgasiła lampkę nocną
stojącą przy jej łóżku.
- Czy na pewno
rozmawialiście o tym?- dopytywała czarnowłosa.
- Czy ja wypytuję co
robiłaś z Blackiem po każdej waszej randce?- wychyliła głowę i zasłoniła
kotary.- Dobranoc.
- Karaluchy pod poduchy
wiedźmo- odparła naburmuszona Meadows.
- I ty też- powiedziała
i usadowiła się do snu.