Kaya
weszła na łóżko i ukryła się za ciężkimi, szkarłatnymi zasłonami. Zgarnęła
kołdrę na bok, aby mieć w miarę płaską powierzchnię i położyła małą lampkę na
materacu. Machnęła różdżką i wyciszyła miejsce na wszelki wypadek. Z wiszącej
na ramie łóżka torby, wyjęła kajet z bordową okładką i malutkimi inicjałami w
prawym dolnym rogu. Dotknęła palcem drobnych literek. Ktoś wyrył czymś ostrym
A.R. Otworzyła dziennik i powąchała pierwsze strony. Pachniała starocią i
kurzem, ale dało się wyczuć nutkę róży, jakby kobiecych perfum.
Ułożyła się wygodniej i chwyciła w dłoń mugolski długopis i
oparła jego koniec na czystej kartce obok.
18
października 1925
Razem
z Arią zamierzamy udać się do opuszczonego domu w Mossley Hill, dzielnicy
Liverpoolu oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od mojego domu.
Przerwała czytać i zanotowała: „kobieta”.
Maddeline
rzuciła nam wyzwanie, abyśmy poszły tam we trójkę w halloween i umówiły się z
chłopcami. Nie chciałyśmy wyjść na strachliwe, więc zgodziłyśmy się niemal
natychmiast. Oczywiście wiedziałyśmy, że coś tam straszy. Mieszkała tam kiedyś
jakaś rodzina. Mówiono, że są czarownikami. Zawsze mieli jakichś dziwnych
gości, a każdy kto zrobił coś wbrew ich woli, tajemniczo znikał na drugi dzień.
Maddeline powiedziała nam, że ojciec wraz z synem trafili do więzienia.
Starszego mężczyznę wypuścili po kilku miesiącach, ale gdy przybył do domu,
oczekując swojej córki, znalazł list. Pisała tam, że uciekła wraz z Tomem
Riddlem- zamożnym jegomościem. Podobno odtrącał on jej zaloty przez wiele lat i
nagle się zakochał. Podejrzewano, że usidliła biednego mężczyznę za pomocą
jakiegoś zaklęcia lub eliksiru. Od jakichś dwóch lat dom jest pusty i straszą
tam duchy. Codziennie o północy słychać rozpaczliwe wycia, a po samym Marvolo
Gauncie ślad zaginął.
Zaskoczona dziewczyna
nabazgrała coś na kartce. Przez wujka była jakoś połączona z Gauntami i
zainteresowana zaczęła czytać dalej odpływając w lata dwudzieste.
Uznałam,
że nie chcę wyjść na strachajło przed chłopcami, a szczególnie przed Ethanem
Moseby- uczniem, który wygląda jak grecki bóg, a wciąż pozostaje inteligentny i
niezwykle zabawny. Wie, że mi się podoba dlatego zaprosiła go do nas, a Maddie
żaden mężczyzna nie umie odmówić. Razem z Arią umówiłyśmy się, że zobaczymy ten
dom wcześniej, aby nic nas później nie zaskoczyło. Z Maddeline Vinemore łączyła
nas toksyczna relacja. Wiadomym było iż przyjaźnimy się, jednakże żadna z nas
za nią nie przepada. Prawda jest taka, że to wredna jędza, ale boimy się. Boimy
się, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, źle może się to dla nas skończyć.
Cokolwiek komuś powie, ta osoba się jej słucha. W całej szkole jest może
garstka osób, które jej się przeciwstawiają i nic im się nie dzieje, a w naszej
dzielnicy? Nawet dorośli czują respekt. Nie. Nie nazwałabym tego respektem,
uważają ją za rozpieszczonego bachora. Jej ojciec jest jednym z najbardziej
zamożnych ludzi Wielkiej Brytanii i każdy wie, że jeżeli coś stanie się jego
małej księżniczce, będą mieli do czynienia z nim i tabunem prawników.
Poza tym obie czułyśmy się wyjątkowo
przy niej. Sprawiała, że każdy chłopak się zaczynał nami interesować. Nowa,
brzydka bluzka od mamy stawała się trendem mody, a nauczyciele zaliczali słabo
napisane sprawdziany. Dlatego nie umiemy tego zakończyć i pomimo tego jak się
boję, jutro spotkam się z przyjaciółką i razem udamy się do Liverpoolu, mówiąc
rodzicom, że będziemy się włóczyć po małym Rosewill.
Dziewczyna
odłożyła wypchane czytadło. Wypisała wszystkie wspomniane imiona i dopisała o
relacjach z autorką tekstu. Drukowanymi literami nabazgrała ROSEWILL i otoczyła
nazwę kółkiem.
20
października 1925
Kiedy
wraz z Arią wróciłam do domu byłam zbytnio roztrzęsiona, żeby zebrać myśli.
Spędziłyśmy miło dzień. We dwójkę udałyśmy się do tej kawiarenki,
założonej przez francuskiego emigranta. Zjadłyśmy ciastko i wypiłyśmy czarną
kawę, czego zakazują nam rodzice. Jednak nie słuchamy ich starając się
przypodobać Maddison, która w wieku szesnastu lat próbuje zachowywać się jak
niezobowiązująca dorosła.
„Najpewniej
szesnaście/siedemnaście lat.”- pojawił się nowy zapisek.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce,
przeszłyśmy przez dziurę w płocie, gdzie ktoś wyłamał deskę. Ruszyłyśmy lekko wydeptaną
ścieżką, ale i tak otaczał nas gąszcz gałęzi, przez który podarły mi się
granatowe rajstopy.
Dzień był wyjątkowo słoneczny, więc
światło przechodziło do domu przez okna z gdzieniegdzie wybitymi bądź spękanymi
szybami. W środku również panował bałagan. Liczni chuligani przychodzili tu i
robili zamieszanie. Drzwi były porysowane, a ściany obdarte z farb. Na podłodze
walało się pełno opakowań po jedzeniu oraz piwie. Pomijając wykradnięte od
rodziców papierosy.
W dzień cała posesja nie wyglądała tak
mrocznie jak mogła w nocy, a mimo to czułam powszechny niepokój ogarniający
mnie patrząc na wyblakłe obrazy przedstawiające w większości zapewne
mieszkającą tu wcześniej rodzinę. W przeciwieństwie do mnie Aria wyglądała na
nieprzejmującą się tajemniczą aurą miejsca. Z fascynacją oglądała postacie na
płótnach, które częściowo stały, pozując z chłodnym wyrazem twarzy, a kiedy
indziej przyjmując wyszukane pozy przy boku partnera bądź w walce z bliżej
nieznanymi mi stworzeniami.
Mimo wszystko podążałam za nią. Obie
jednak zdecydowałyśmy wyjść kiedy dziewczyna odkryła inny korytarz. Było w nim
pełno drzwi, a nad każdymi wisiała głowa jakiegoś stwora. Nigdy nie widziałam
czegoś takiego. Wyglądało jak mieszanka elfa z trollem lub jakimś szkaradnym
skrzatem. Przestraszona cofnęłam się i powiedziałam Arii, abyśmy wyszły.
Odpowiedziała mi, że zaraz i weszła do pierwszego lepszego pokoju. Wolałam
zaczekać na nią przy wejściu, więc natychmiast udałam się na schody. Kiedy
zeskakiwałam z ostatniego stopnia usłyszałam jej krzyk. Podciągnęłam spódnicę w
grochy i wbiegłam na górę. Otworzyłam drzwi do pomieszczenia gdzie była i
weszłam, żeby się rozejrzeć. Ku mojemu przerażeniu zamknęły się. Próbowałam je
otworzyć, ale nic nie działało. Zawołałam jej, ale nie było jej tu, ani nigdzie
w pobliżu. Może przesadziłam. Mogła nie słyszeć mojej rozpaczliwej próby
przywołania jej lub wezwania pomocy będąc już w kompletnie innym miejscu w
domu. Zmęczona szarpaniem za drzwi podeszłam do biurka. Chwyciłam sweter z
trzeszczącej szafy i wytarłam nim lekko blat. Wolałam się nie pobrudzić w
zakurzonym fotelu. Opadłam na drewno i chwyciłam w dłoń leżącą obok książkę nie
potrafiąc ukryć ciekawości. Wrzasnęłam z bólu i upuściłam kajet na podłogę.
Przed oczami zaczęły przelatywać różne obrazy. Pomimo, że były one nie wyraźne
i zniknęły po kilku sekundach miałam wrażenie jakby minęło niezwykle dużo czasu
zanim w ogóle chwyciłam tę księgę. Zalana łzami podniosłam się z ziemi i
spojrzałam na dłoń. Była poparzona, opuchnięta i poczerniała. Nie wiedziałam
jak, ale miałam pewność, że okładka poparzyła mnie i spowodowała ten krótki,
lecz niewyobrażalny ból.
Drzwi uchyliły się z powrotem.
Niepewnie kopnęłam je butem nie chcąc już niczego dotykać. Na korytarzu stała
równie wystraszona Aria. Uścisnęłam ją wybuchając płaczem pełnym utrapienia i
nieporadności. Nie chcąc zostać dłużej w tamtym wariatkowie popędziłyśmy do
wyjścia.
Całą drogę do domu spędziłyśmy w
milczeniu. Zanim rozeszłyśmy się każda w swoim kierunku, ustaliłyśmy, że
przeszłyśmy niemalże to samo. Zdecydowałyśmy się, że nikt się o tym nie dowie.
Z pewnością miałybyśmy karę za przebywanie tam, a nie miałyśmy nikogo na tyle
zaufanego, żeby porozmawiał z nami i nie wyciągnął z tego konsekwencji.
Na cały dzisiejszy dzień zostałam w
domu. Moim planem było zostanie w łóżku i kontemplowanie na temat tajemniczej
lektury. Jednak dzięki mojej mamie nie miałam nawet czasu usiąść sprzątając i
pomagając jej przy szyciu kostiumów dla dzieci, które bogate i troskliwe matki
zamówiły na trzydziestego pierwszego dla swoich pociech.
Kaya ze zdziwieniem przyglądała się ostatnim kartkom
dziennika. Bez wątpienia autorka była mugolką, a w tajemniczej posiadłości
zderzyła się po raz pierwszy z magią i to do tego nie byle jaką, ale czarną.
Taką, która zapewne zostawiła trwałe ślady w jej zdrowiu i psychice.
Korciło ją, aby czytać dalej, ale chwyciła długopis i
spisała swoje spostrzeżenia. Oczy kleiły jej się do snu, ale za wszelką cenę
nie chciała zasnąć. Oparła się na łokciach i przymknęła na chwilę powieki. Nie
minęła chwila, a ona odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Lily Evans jak zazwyczaj pierwsza się obudziła. Za oknem
wciąż majaczyła ciemność, a w ich pokoju palił się tylko jeden malutki
płomyczek w słoiku przy pustym łóżku Dorcas. Przetarła oczy i poprawiła lekko
dłonią rozczochrane włosy. Rozejrzała się po pomieszczeniu, a po kilku chwilach
jej oczy rozszerzyły się i krzyknęła:
-Prezenty!
Lorence jak na zawołanie wyskoczyła z łóżka i rzuciła się
na kupkę prezentów pod łóżkiem. Uwielbiała ona święta. Długo mogła rozmawiać o
pierwszym śniegu lub tradycjach u czarodziei i mugoli.
Miley rozchyliła powieki jednak nie pofatygowała się zejść
z łóżka. Uśmiechnęła się tylko i z trudem utrzymywała ślepia otwarte.
Z Alicją było ciężej. Zawinęła się bardziej w kołdrę,
tworząc imitację kokonu i odwróciła się w stronę ściany z sykiem kiedy
rudowłosa zapaliła światło.
Gryfonka zerwała się ze śmiechem i wskoczyła na łóżko Ali.
-Wstawaj-trąciła ją
lekko w ramię.
-Nie.
-Dalej, wstawaj.
-Nie.
Ścisnęła usta i rzuciła się na nią przygniatając do
materaca.
-Złaź!-krzyknęła
Stewart.
-Ty złaź z tego łóżka!
Jest Boże Narodzenie!
-Prezenty!- dorzuciła
Ann, która stała już w nowej błękitnej sukience i z czekoladową żabą w buzi.
-Właśnie-przytaknęła
Ruda i zeszła z koleżanki klepiąc ją w oba poliki.
-No już wstaję,
wstaję-jęknęła i przytrzymała jej dłonie.
-Miley?-zerknęła na
szatynkę, ale ta stała już przy swojej kupce podarków i obrywała jakieś pudło
ze srebrno-fioletowej folii.
Podeszła do posłania Kayi. Ku jej zdziwieniu miała
zasłonięte kurtyny. Spróbowała odsłonić burgundową tkaninę, ale poczuła opór
zaklęcia. Zatłukła w nie, a te zatrzepotały.
-Kaya?-odezwała się
zaniepokojona.
Nie było reakcji, więc podeszła do szafki nocnej i wyjęła z
niej różdżkę. Szepnęła cicho zaklęcie, a zasłony się rozeszły.
-Hej- potrząsnęła nią.
Solton zasnęła w dziwnej pozycji. Nogi miała ułożone w siad
skrzyżny, a tułów oparła na udach. Wyglądała jakby starała się zwinąć w jak
najmniejszy kłębek. Po chwili ocknęła się. Zamrugała kilka razy i spojrzała na
nią otępiała. W końcu otrząsnęła się z zadumy i przestraszona zaczęła wszystko
składać, aby Evans nie zobaczyła nad czym pracuje.
-O której poszłaś
spać?-zapytała ze śmiechem.
-Późno-odparła i
rozciągnęła bolące plecy.
-Przepraszam, że ci tak
wtargnęłam, ale nie słyszałaś mnie i trochę się zaniepokoiłam.
-Nie, ja tylko... Nie
mogłam spać. Nie chciałam, żeby obudziło was światło-uśmiechnęła się wymuszenie
i podrapała w głowę.
Z szafy wyjęła wczoraj przygotowany strój. Poszła do
toalety podczas gdy jej współlokatorki dyskutowały o tym co dostały. Spojrzała
na własne odbicie. Włosy poprzednio związane w wysoką kitę zwisały teraz
częściową wystając z gumki. Wyplątała ją z burzy ciemnych włosisk i włożyła do
kieszeni. Szczotką ogarnęła mniej więcej siano na głowie, a później poprosi Ann
o zaplecenie jej warkoczy. Przemyła twarz chłodną wodą i wytarła ją miękkim
ręcznikiem. Oczy miała podkrążone od niewyspania. Nigdy się nie malowała. Nie
miała problemów z cerą ze względu na zdrową dietę i ruch. Rzęsy miała na tyle
długie, że nie potrzebowała tuszu. Używała jedynie szminek. Zdecydowanie miała
bzika na punkcie ust. O ile nie miała innych kosmetyków to jej kosmetyczkę
wypełniały szminki od krwistej czerwieni do fioletowo-burgundowego odcienia.
Jej kolekcję dopełniało nawet kilka niespotykanych kolorów jak niebieski,
zielony lub pomarańczowy. Zerknęła na szafkę z rzeczami Ann. Miała pełno kremów
maskujących niedoskonałości. Nie, żeby ich potrzebowała, ale lubiła próbować
nowe wymyślne makijaże podpatrzone w gazecie na nich lub na samej sobie. Jej
matka pracowała jako makijażystka, a w późniejszych czasach jako dziennikarka
modowa i kosmetyczna co przełożyło się na dwie pasje dziewczyny- dbanie o urodę
i pisanie. W przeciwieństwie do Dorcas, Ann nosząc make-up pozostawała
naturalna i dziewczęca, a jedynie na święta lub imprezy dawała upust swojemu
talentowi. Dor z kolei lubiła wyglądać olśniewająco i pomimo, że nie wyglądała
jak te wytapetowane dziewczyny z kolorowych pism jej twarz była pokryta maską,
ale była ona ładna i zrobiona z rozsądkiem.
Chwyciła korektor z jednej z półek i krzyknęła:
-Ann! Mogę pożyczyć korektor!?
-Bierz co
chcesz!!!-odwrzasnęła, a zza drzwi znów było słychać piski i jęki zachwytu na
widok nowych ubrań.
Potrząsnęła głową z uśmiechem i zakryła sińce, które
powstały na wskutek niewyspania. Poszczypała lekko blade policzki, aby na
chwilę nabrały trochę kolorów i wyciągnęła jedną ze swoich pomadek. Wydęła
wargi i pociągnęła po nich czerwienią. Zdecydowanie był to jej ulubiony odcień.
Krwiste usta były czymś co nadawało jej uroku już od czternastego roku życia.
Zdjęła piżamę i założyła czarne, powycierane spodnie z
ćwiekami przy kieszeniach, które mimo swojego zużycia nadal miały urok. Przez
głowę naciągnęła ciepły, czerwono-zielony sweter z białymi reniferami, który
gdy była mała uszyła jej babcia „na wyrost”. Pomimo, że dopiero teraz na nią
pasował zawsze nosiła go na Boże Narodzenie.
Otworzyła drzwi i weszła do sypialni, po której walało się
mnóstwo kolorowych, lśniących papierów. Podeszła do swojego łóżka i ukucnęła
przy stosie prezentów. Z uśmiechem wzięła się za odpakowywanie. Zaczęła od
dziewczyn, które spoglądały na nią z niecierpliwością. Dostała od nich wspólny
prezent. Z dużego pudła wyjęła śliczną letnią sukienkę w kolorze zabielonego
błękitu oraz zestaw trzech pomadek-bieli, czerni i różu. Dostosowywały się do
innych kolorów, więc mogła mieszać je z własnymi dla uzyskania nowych odcieni.
Pod papierem znalazła również perfumy podobne do tych, które normalnie nosiła.
Waniliowo-lawendowe. Spryskała się raz i ucieszona skoczyła z wdzięcznością na
koleżanki.
-Dziękuję wam... Nie
musiałyście tego wszystkiego.
-Nie znamy się długo,
więc złożyłyśmy się na jeden-Lorence wzruszyła ramionami.
-Ale za to
jaki-wskazała dłońmi przesadzoną wielkość i uścisnęła każdą jeszcze raz.
-Ej, idziemy do
chłopaków?-zapytała Miley zeskakując z fotela.
-Chcę śniadanie!-zawyła
głodna Alicja.
-Na to za
wcześnie-wzruszyła ramionami.-Może huncwoci coś skombinują z kuchni.
Wszystkie wyszły oprócz Solton.
-Idziesz?-spytała Lily
i obciągnęła bluzkę niżej.
-Dojdę do was-
uśmiechnęła się i zaczęła rozpakowywać resztę prezentów.
Od babci dostała sweter, który specjalnie dla niej zrobiła
z przodu w czerwono-żółte paski, a z tyłu był po prostu szkarłatny z żółtym
nazwiskiem wydzierganym w łuk.
Od rodziców dostała komplet. Założyła prędko sukienkę.
Piękną, długą, czarną, która z przodu była wycięta i sięgała lekko za kolano, a
płachty materiału od tyłu do przodu opadały zakrywając lekko łydki. Przysiadła
na krześle i wsunęła na stopy buty. Na wysokim obcasie ze srebrnymi kwiatkami
pośrodku, które były złączone z podeszwą za pomocą czarnych paseczków.
Pomyślała ile to musiało kosztować i uśmiechnęła się smutno. Mimo, że jej
rodzice nie mieli problemów finansowych nie lubiła kiedy wydawali na nią dużo
pieniędzy.
Okręciła się wokół własnej osi przeglądając się w lustrze
zamontowanym w drzwiach szafy.
Powoli zaczęła się przebierać z powrotem w wygodne,
świąteczne ubrania.
Rozpakowała jeszcze kilka drobniejszych prezentów i
chwyciła w końcu ten, na który czekała najbardziej. Był on bowiem od jej brata.
Zapakowany w największe, brązowe pudełko. Otworzyła je i wyjęła pełno
miękkiego, fioletowego papieru, a oprócz niego nic się tam nie znajdowało.
Starała wymacać się czy może nic nie ukrył zaklęciem, ale nic tam faktycznie
nie było. Przekręciła oczami i dopiero teraz zauważyła, że do pokrywki
przyklejone było cienkie, długie pudełeczko.
Otworzyła je i wyjęła z niego srebrny wisiorek na
delikatnym łańcuszku. Miał dwie zawieszki. Psa i ptaka. Jej patronus przybierał
postać setera szkockiego i miał odzwierciedlać jej duszę. Za to brat zawsze
porównywał ją do gołębia-delikatny i wolny. I robił to bo lubił ją denerwować.
I robił to bo wiedział, że nie lubi jak tak się o niej mówi. I robił to bo
pomimo, że od niedawna są tak naprawdę razem, zawsze go kochała nawet gdy ich
komunikacja ograniczała się do listów. I robił to bo z tego powodu znał ją
najlepiej i wiedział, że w głębi duszy jest wrażliwa i uczuciowa. I robił to bo
ją kochał.
Uśmiechnęła się i lekko zeszkliły jej się oczy. Założyła
błyskotkę na szyję i pogłaskała.
Wstała, aby powolnym krokiem udać się do dormitorium
huncwotów. Ach, jak ona lubiła święta!
Remus siedział z Ann na swoim łóżku. Z boku reszta grała w
karty i butelkę. Pokazywał jej w książce różne gatunki zwierząt, które były
bardzo mało znane, ale za to niezwykle ciekawe. Ku jego zdziwieniu dziewczyna
wyrażała ogromne zainteresowanie tym tematem.
-Wiesz... Zawsze mnie
ciekawiły zwierzęta. Mój tata jest mugolem i przed Hogwartem wiodłam typowe dla
nich życie. Tylko sprzęty w domu były napędzane magią i kiedy przyjeżdżali
krewni ze strony matki oglądałam jak czarują. Tak strasznie chciałam być jak
oni. A teraz?-zaśmiała się.- Ledwo zdałam eliksiry na SUM-ach.
Remus spojrzał na nią z uśmiechem.
- U mnie cały czas
czarował ojciec, a mama denerwowała się gdy kazała mu zamieść, a podłoga była
po kilku sekundach czysta, kiedy on nawet nie wstał z kanapy-parsknął.
Blondynka drobną rączką ułożyła włosy za ucha i zagryzła
lekko wargę.
-Remusie?
-Tak Ann?- spojrzał na
nią odrywając wzrok od lektury.
-Nie chcę być nachalna
ani nic z tych rzeczy. Ale...-wzięła oddech i zarumieniła się delikatnie.
Lupin w duszy zaśmiał się z reakcji dziewczyny, ale uznał
ją za uroczą.
-Pamiętasz jak na
początku roku w pociągu graliśmy w butelkę?
-Zawsze to robimy.
-Tak. W każdym
razie-podrapała się po głowie.
-Dostałeś wyzwanie.
Miałeś zaprosić jakąś dziewczynę do Hogsmeade. I wypadło na mnie- zerknęła na
niego, ale on tylko słuchał.-Więc zrobili nam świąteczne wyjście i może
chciałbyś ze mną pójść-naciągnęła zawstydzona rękawy sweterka na całe palce.
-Byłbym
zaszczycony-odpowiedział po chwili i chwycił jej dłoń splatając ją w koszyk ze
swoją.- I wiesz? Nie wypadło na ciebie przecież przez przypadek.
Na twarzy obojga wyszedł nieśmiały, lecz szczery uśmiech.
-W porządku?
Miley z zadumy wydarł donośny głos Jamesa.
-Tak, tylko... Nie
wyspałam się.
Odwróciła twarz od chłopaka i ziewnęła lekko. Oboje nieśli
dla swoich przyjaciół pakunki z jedzeniem, które dostali w kuchni. Pomimo
sprzeciwów Simon jasne było, że Potter miał o wiele cięższy bagaż. Śniadanie
zaczynało się za dwie godziny co kolidowało z ich burczącymi brzuchami.
Skręcili w jeden z bocznych korytarzy, który spowity był
mrokiem. Szatynka szła posłusznie za towarzyszem, który znał zamek jak własną
kieszeń.
-Czemu tu przyszliśmy?
To jakiś stary korytarz. Prowadzi gdzieś?- gryfonka zatrzymała się i spojrzała
na niego.
-Zaraz będzie
przejściem, którym w minutę dojdziemy do naszej wieży-odpowiedział.- No, a poza
tym... Takie ciemne miejsca to idealne miejsca na schadzki-uśmiechnął się
zadziornie i nachylił się do niej.
Był tak blisko, że Miley mogła bez większej trudności
oglądać detale jego orzechowych, ciepłych oczu, które skrzyły się
niebezpiecznie. Przewróciła własnymi gałkami i z rozbawieniem odsunęła jego
twarz wolną ręką.
-Jesteś niemożliwy.
-Możliwe-parsknął.
Podszedł do stolika, na którym stało popiersie jakiegoś
mężczyzny. Potarł jego nos, a obok ukazało się przejście podobnie jak na ulicy
Pokątnej. Dziewczyna wydała ciche „Wow” i przeszła przez ścianę. Za nią udał
się James.
-Uwielbiam Hogwart-
rozejrzała się i zaczęła wdrapywać się po wąskich schodach.
-A ja uwielbiam Lily-
westchnął i uśmiechnął się smutno.
Simon nie znała go wyśmienicie, ale każdy zauważyłby jak
próbuje udawać i zamaskować chichot.
-Nie będę ci znowu
pomagać-odparła ostro.
-Ale ja nie potrzebuję
pomocy- przyjął ironiczny wyraz.-Doskonale sobie radzę sam-wydął usta.
-Z pewnością-
westchnęła i stanęła przed murem.-Jak wyjść?
-Kopnij w
ścianę-powiedział spokojnie.
-Żartujesz sobie ze
mnie?
-Nie-zaprzeczył z
pretensją.
Dziewczyną kopnęła z dużą siłą w szarą cegłę i zawyła z
bólu.
-Ty debilu!-wrzasnęła i
walnęła go siatką z paczkami słodyczy.
-Nie kazałem ci tak
walić-chichrał się zasłaniając się ramionami.
Podszedł do miejsca przy koleżance i lekko dotknął ściany
butem. Po chwili ich oczom ukazał się korytarz sąsiadujący z holem przy ich Pokoju
Wspólnym.
Spojrzała na niego wzrokiem pełnym złości i ruszyła prędko
do portretu Grubej Damy.
-Jesteś głupi-
obruszyła się i zamachnęła swymi długimi włosami, które musnęły jego tors.
-I dlatego cieszę się
życiem-wzruszył ramionami.
Ta wyszczerzyła się i złapała go przyjacielsko za kark.
-I właśnie dlatego
będziesz poprawiał siódmą klasę- poklepała go po ramieniu.
Ten pokazał jej ironiczną minę i stanął przez portretem
dzielącym go od salonu gryfonów.
-Emi...
Idziesz?-zapytała zniecierpliwiona Alicja.
Czekała na swoją przyjaciółkę, z którą miała udać się na
śniadanie. Złapała się za burczący z głodu brzuch. Kiedy do dormitorium
huncwotów przyszli w końcu Miley z Jamesem, chwyciła małą drożdżówkę i wybiegła
do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, aby złożyć życzenia przyjaciółce i porozmawiać
o projekcie, który miały razem wykonywać.
Emmelina Vance była ładną dziewczyną z długą szyją, na
którą zawsze opadały długie, mysio-brązowe włosy, które pomimo dziwacznego
koloru były bardzo ładne i zadbane. Chodziła do piątej klasy, ale była
niezwykle mądra i bystra. Ze względu na trudną sytuację rodzinną chciała
przeskoczyć szóstą klasę i w przyszłym roku zdawać OWTM-y. Miała ambitne plany,
a zgodę udzielił jej wtajemniczony dyrektor.
Alicja miała zagrożenie z zielarstwa. Jej marzeniem było
zostać aurorem, więc musiała na OWTM-ach zaliczyć między innymi ten przedmiot.
Dostała możliwość przyłączenia się do projektu Vance i podwyższyć swoją ocenę
na zadowalający poziom. Profesor Herbert jej nie znosił podobnie jak większości
uczniów. Był on zrzędliwym mężczyzną po siedemdziesiątce i w przyszłym roku ma
przejść na emeryturę. W połowie listopada na jego zajęciach była około
czterdziestoletnia Pomona Sprout, która miała zastąpić seniora jako
nauczycielka oraz opiekunka Hufflepuffu.
Emma była wybitną zielarką i dlatego wybrała między innymi
ten przedmiot za obiekt badań dla swojego projektu. Razem ze Stewart wybierały
się wraz z gajowym na wyprawy po Zakazanym Lesie i zbierały nowe i wyjątkowe
rośliny. Wykopywały je i umieszczały w doniczkach, które zanosiły do
nieużywanej szklarni, tworząc tam własną wystawę- dogłębnie zbadaną i opisaną.
Zza drzwi dormitorium wyłoniła się piątoklasistka. Zamknęła
cicho drzwi, aby nie obudzić współlokatorki, która również została na święta.
Złapała Alę lekko za rękę i zbiegła cicho po schodach.
-Hagrid powiedział, że
może nas wziąć dzisiaj do lasu, ale będziemy musiały mu trochę pomóc ze
zwierzętami. Ponoć trafiły do niego jakieś schorowane i nie wyrobiłby się sam
zajmując się nimi.
Stewart wzdrygnęła się na myśl zajmowania się jakimś
zmutowanym kreto-psem, którego gajowy znalazł porzuconego przez rodzicieli, ale
cicho przytaknęła koleżance.
Emma zeskoczyła na posadzkę w korytarzu, a jej kwiatowa
spódnica sięgająca kostek zafalowała. Pomimo jej ładnej i urokliwej aparycji,
dziwne zestawy ubrań odbierały dziewczynie wdzięki. Często nosiła za duże
swetry lub podkoszulki, albo wzorzyste motywy, jak sukienka w grochy i pasiasty
sweterek. Pomimo tego nie narzekała na brak zainteresowania. Nie zależało jej w
tym wieku na związku, a kiedy wpadł jej ktoś w oko, zagadywała go, a ten
najczęściej zgadzał się na spotkanie urzeczony jej optymizmem i inteligencją.
Dzisiaj do spódnicy w buro-żółte kwiatki założyła czerwony
sweterek z wyszytym kotem w czapce Mikołaja.
-Nie będzie ci zimno?-
zapytała gryfonka patrząc na zwiewny materiał na jej biodrach.
Krukonka zaśmiała się na to i podwinęła ubranie ukazując
dopasowane spodnie, których nie było wcześniej widać. Na ramię zarzuciła
płaszcz podobny do czerwonej kurtki Ali i ruszyła z koleżanką na śniadanie.
Wchodząc do Wielkiej Sali zauważyły, że jak co roku pięć
stołów zastąpił jeden dla uczniów oraz nauczycieli, którzy zostali w zamku.
Pojedyncze miejsca były zajęte, ale większość osób jeszcze się nie zjawiła.
Alicja zauważyła, że jej przyjaciele jeszcze nie przyszli -
pewnie obżerając się w najlepsze słodyczami z kuchni.
Spożyły prędko posiłek w swoim towarzystwie i ruszyły do
chatki gajowego. Nałożyły trzymane płaszcze i wyszły na zewnątrz. Na dworze
panował straszny ziąb. Mroźny wiatr ocierał im zaczerwienione policzki. Na
ziemi leżał świeży puch, który w niewielkich ilościach spadał jeszcze z nieba.
Z oddali zauważyły Hagrida, który odśnieżał wąską dróżkę przy swoim domku.
Przebiegły dzielącą ich odległość i po chwili stały przy pół-olbrzymie. Ten
wpuścił je do środka i kończąc prędko pracę podążył za nimi. Dziewczyny, które
spędzały z nim ostatnio dużo czasu czuły się tu pewnie i od razu gdy zdjęły
zimowe okrycia wzięły się za robienie herbaty i dorzuciły drewna do gasnącego
ognia.
Po chwili cała trójka usiadła przy stole. Dziewczyny
wręczyły mu ciastka i poduszkę z napisem „Starszy gajowy i weterynarz Hogwartu
d.s. roślin i dziwnych stworzeń”. Rubeus zaśmiał się na widok prezentu i
uściskał dziewczęta. One natomiast zostały obdarowane twardą krajanką z
bakaliami i uroczymi, świątecznymi wiązankami. Mężczyzna wyjął na talerz ich
wypieki i dokroił swój piernik, który był zaskakująco dobry po zmiękczeniu go w
herbacie.
- Hagridzie, znalazłeś
jakieś nowe zwierzę?-spytała Stewart po upiciu łyka naparu.
-O tak! Zaraz wam je
pokażę. Jak znalazłem tego malucha to nie mogłem go tak zostawić na pastwę
losu- odszedł od stołu i podsunął ku uczennicom mały wózek wyłożony kocami, w
środku którego spał mały kocur zwinięty w kłębek.
-Znalazłeś kota?-
zapiszczała zachwycona kiedy zobaczyła niewinne stworzonko zamiast ostrzącej
sobie kły, dzikiej bestii.
-Niezupełnie... Wydaje mi
się, że to mieszanka jakiegoś kota z zamku i Rysia Widłozębnego. To taka
odmiana miniaturowego rysia z długimi kłami wystającymi poza paszczę i malutkim
porożem przypominającym to widłoroga. Widziałem jak taki jeden pałętał się przy
błoniach z dwa miesiące temu. Matka pewnie zajmowała się tym maleństwem, a jak
zobaczyła, że coś z nim nie tak porzuciła go- potarł dłonie i zbliżył je do
ognia.- Dobrze, cholibka, że go znalazłem.
- Wygląda jak normalny
kot-zwróciła uwagę Emmelina i założyła nogi tak, że siedziała na krześle w
siedzie skrzyżnym.
Miał szaro-żółtą sierść i małe białe prążki gdzieniegdzie.
-Na pierwszy rzut oka
tak, ale jak się przyjrzysz...
Podniósł
delikatnie wargę kocurka, a im ukazały się zaokrąglone kiełki dużo większe niż
normalne, aczkolwiek wciąż mieściły się w pyszczku. Odgarnął też króciutkie
włoski z łebka i wskazał na lekkie wybrzuszenia, które mogłyby zamienić się z
czasem w rogi. Ten trącił go łapką, aby się odsunął. Miał także długie i ostre
pazury oraz krótki ogon charakterystyczny dla rysiów.
-Jak mamy ci z nim
pomóc?-szatynka siedziała na podłodze przy posłaniu zwierzaka i głaskała go
lekko po brzuszku na co ten wydawał odgłos cichego mruczenia.
- Muszę załatwić coś z
profesorem Dumbledore’m, więc byłbym wdzięczny gdybyście przypilnowały go przez
jakiś czas. Taka kruszyna zaraz coś sobie zrobi jak tylko wstanie. Mogłybyście
go też nakarmić.
-Nie ma sprawy.
-Dziękuję wam, a potem
przejdziem się do lasku poszukać trochę tych roślin. Dużo wam jeszcze zostało
do skończenia tego projektu?
Ala spojrzała wyczekująco na towarzyszkę, aby to ona
udzieliła mu odpowiedzi.
-Przydałoby się jeszcze
z sześć roślin.
-Zabiorę was na małą
łączkę. Tak ze trzy kilometry stąd. Nie brałem was tam chyba jeszcze, a...-
przerwał widząc jak woda kipi z masywnego garnka stojącego nad ogniem.-
Cholibka!
Gajowy chwycił ogromne rękawice ochronne i zdjął z
płomienia garnek, na górze którego zebrała się duża piana.
Alicja otworzyła szybko drzwi pośpieszana przez Rubeusa,
który postawił kocioł w śniegu. Emma w tym czasie chwyciła wszystkie ścierki i
ręczniki, które nawinęły się jej pod rękę i rzuciła je na mokrą podłogę
starając się wytrzeć jak największą ilość płynu.
-Zagadałem
się...-pokręcił głową mężczyzna i przyjął od uczennicy mokre materiały, które
mocno wyżął i rozwiesił, aby wyschły.
-Hagridzie, powinieneś
już chyba wyjść.
-Faktycznie,
kurczaki... Postaram się wrócić do was jak najszybciej- nałożył grube futro z
nieznanych pochodzenia dziewczynom zwierząt.- Jakby się obudził kociak to na
blacie w garnuszku leży rozdrobnione mięso z warzywami. Sprawdźcie też czy ma
wodę. Miski stoją za tapczanem- pomachał im, gdy wychodził i potruchtał do
zamku.