Strony

19 listopada 2016

Rozdział 17

               Kaya weszła na łóżko i ukryła się za ciężkimi, szkarłatnymi zasłonami. Zgarnęła kołdrę na bok, aby mieć w miarę płaską powierzchnię i położyła małą lampkę na materacu. Machnęła różdżką i wyciszyła miejsce na wszelki wypadek. Z wiszącej na ramie łóżka torby, wyjęła kajet z bordową okładką i malutkimi inicjałami w prawym dolnym rogu. Dotknęła palcem drobnych literek. Ktoś wyrył czymś ostrym A.R. Otworzyła dziennik i powąchała pierwsze strony. Pachniała starocią i kurzem, ale dało się wyczuć nutkę róży, jakby kobiecych perfum.
          Ułożyła się wygodniej i chwyciła w dłoń mugolski długopis i oparła jego koniec na czystej kartce obok.


18 października 1925

Razem z Arią zamierzamy udać się do opuszczonego domu w Mossley Hill, dzielnicy Liverpoolu oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od mojego domu.

          Przerwała czytać i zanotowała: „kobieta”.
Maddeline rzuciła nam wyzwanie, abyśmy poszły tam we trójkę w halloween i umówiły się z chłopcami. Nie chciałyśmy wyjść na strachliwe, więc zgodziłyśmy się niemal natychmiast. Oczywiście wiedziałyśmy, że coś tam straszy. Mieszkała tam kiedyś jakaś rodzina. Mówiono, że są czarownikami. Zawsze mieli jakichś dziwnych gości, a każdy kto zrobił coś wbrew ich woli, tajemniczo znikał na drugi dzień. Maddeline powiedziała nam, że ojciec wraz z synem trafili do więzienia. Starszego mężczyznę wypuścili po kilku miesiącach, ale gdy przybył do domu, oczekując swojej córki, znalazł list. Pisała tam, że uciekła wraz z Tomem Riddlem- zamożnym jegomościem. Podobno odtrącał on jej zaloty przez wiele lat i nagle się zakochał. Podejrzewano, że usidliła biednego mężczyznę za pomocą jakiegoś zaklęcia lub eliksiru. Od jakichś dwóch lat dom jest pusty i straszą tam duchy. Codziennie o północy słychać rozpaczliwe wycia, a po samym Marvolo Gauncie ślad zaginął.

Zaskoczona dziewczyna nabazgrała coś na kartce. Przez wujka była jakoś połączona z Gauntami i zainteresowana zaczęła czytać dalej odpływając w lata dwudzieste.

Uznałam, że nie chcę wyjść na strachajło przed chłopcami, a szczególnie przed Ethanem Moseby- uczniem, który wygląda jak grecki bóg, a wciąż pozostaje inteligentny i niezwykle zabawny. Wie, że mi się podoba dlatego zaprosiła go do nas, a Maddie żaden mężczyzna nie umie odmówić. Razem z Arią umówiłyśmy się, że zobaczymy ten dom wcześniej, aby nic nas później nie zaskoczyło. Z Maddeline Vinemore łączyła nas toksyczna relacja. Wiadomym było iż przyjaźnimy się, jednakże żadna z nas za nią nie przepada. Prawda jest taka, że to wredna jędza, ale boimy się. Boimy się, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, źle może się to dla nas skończyć. Cokolwiek komuś powie, ta osoba się jej słucha. W całej szkole jest może garstka osób, które jej się przeciwstawiają i nic im się nie dzieje, a w naszej dzielnicy? Nawet dorośli czują respekt. Nie. Nie nazwałabym tego respektem, uważają ją za rozpieszczonego bachora. Jej ojciec jest jednym z najbardziej zamożnych ludzi Wielkiej Brytanii i każdy wie, że jeżeli coś stanie się jego małej księżniczce, będą mieli do czynienia z nim i tabunem prawników.
          Poza tym obie czułyśmy się wyjątkowo przy niej. Sprawiała, że każdy chłopak się zaczynał nami interesować. Nowa, brzydka bluzka od mamy stawała się trendem mody, a nauczyciele zaliczali słabo napisane sprawdziany. Dlatego nie umiemy tego zakończyć i pomimo tego jak się boję, jutro spotkam się z przyjaciółką i razem udamy się do Liverpoolu, mówiąc rodzicom, że będziemy się włóczyć po małym Rosewill.

          Dziewczyna odłożyła wypchane czytadło. Wypisała wszystkie wspomniane imiona i dopisała o relacjach z autorką tekstu. Drukowanymi literami nabazgrała ROSEWILL i otoczyła nazwę kółkiem.


20 października 1925

Kiedy wraz z Arią wróciłam do domu byłam zbytnio roztrzęsiona, żeby zebrać myśli. Spędziłyśmy miło dzień. We dwójkę udałyśmy się do tej kawiarenki, założonej przez francuskiego emigranta. Zjadłyśmy ciastko i wypiłyśmy czarną kawę, czego zakazują nam rodzice. Jednak nie słuchamy ich starając się przypodobać Maddison, która w wieku szesnastu lat próbuje zachowywać się jak niezobowiązująca dorosła.

„Najpewniej szesnaście/siedemnaście lat.”- pojawił się nowy zapisek.

          Kiedy dotarłyśmy na miejsce, przeszłyśmy przez dziurę w płocie, gdzie ktoś wyłamał deskę. Ruszyłyśmy lekko wydeptaną ścieżką, ale i tak otaczał nas gąszcz gałęzi, przez który podarły mi się granatowe rajstopy.
          Dzień był wyjątkowo słoneczny, więc światło przechodziło do domu przez okna z gdzieniegdzie wybitymi bądź spękanymi szybami. W środku również panował bałagan. Liczni chuligani przychodzili tu i robili zamieszanie. Drzwi były porysowane, a ściany obdarte z farb. Na podłodze walało się pełno opakowań po jedzeniu oraz piwie. Pomijając wykradnięte od rodziców papierosy.
          W dzień cała posesja nie wyglądała tak mrocznie jak mogła w nocy, a mimo to czułam powszechny niepokój ogarniający mnie patrząc na wyblakłe obrazy przedstawiające w większości zapewne mieszkającą tu wcześniej rodzinę. W przeciwieństwie do mnie Aria wyglądała na nieprzejmującą się tajemniczą aurą miejsca. Z fascynacją oglądała postacie na płótnach, które częściowo stały, pozując z chłodnym wyrazem twarzy, a kiedy indziej przyjmując wyszukane pozy przy boku partnera bądź w walce z bliżej nieznanymi mi stworzeniami.
          Mimo wszystko podążałam za nią. Obie jednak zdecydowałyśmy wyjść kiedy dziewczyna odkryła inny korytarz. Było w nim pełno drzwi, a nad każdymi wisiała głowa jakiegoś stwora. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Wyglądało jak mieszanka elfa z trollem lub jakimś szkaradnym skrzatem. Przestraszona cofnęłam się i powiedziałam Arii, abyśmy wyszły. Odpowiedziała mi, że zaraz i weszła do pierwszego lepszego pokoju. Wolałam zaczekać na nią przy wejściu, więc natychmiast udałam się na schody. Kiedy zeskakiwałam z ostatniego stopnia usłyszałam jej krzyk. Podciągnęłam spódnicę w grochy i wbiegłam na górę. Otworzyłam drzwi do pomieszczenia gdzie była i weszłam, żeby się rozejrzeć. Ku mojemu przerażeniu zamknęły się. Próbowałam je otworzyć, ale nic nie działało. Zawołałam jej, ale nie było jej tu, ani nigdzie w pobliżu. Może przesadziłam. Mogła nie słyszeć mojej rozpaczliwej próby przywołania jej lub wezwania pomocy będąc już w kompletnie innym miejscu w domu. Zmęczona szarpaniem za drzwi podeszłam do biurka. Chwyciłam sweter z trzeszczącej szafy i wytarłam nim lekko blat. Wolałam się nie pobrudzić w zakurzonym fotelu. Opadłam na drewno i chwyciłam w dłoń leżącą obok książkę nie potrafiąc ukryć ciekawości. Wrzasnęłam z bólu i upuściłam kajet na podłogę. Przed oczami zaczęły przelatywać różne obrazy. Pomimo, że były one nie wyraźne i zniknęły po kilku sekundach miałam wrażenie jakby minęło niezwykle dużo czasu zanim w ogóle chwyciłam tę księgę. Zalana łzami podniosłam się z ziemi i spojrzałam na dłoń. Była poparzona, opuchnięta i poczerniała. Nie wiedziałam jak, ale miałam pewność, że okładka poparzyła mnie i spowodowała ten krótki, lecz niewyobrażalny ból.
          Drzwi uchyliły się z powrotem. Niepewnie kopnęłam je butem nie chcąc już niczego dotykać. Na korytarzu stała równie wystraszona Aria. Uścisnęłam ją wybuchając płaczem pełnym utrapienia i nieporadności. Nie chcąc zostać dłużej w tamtym wariatkowie popędziłyśmy do wyjścia.
          Całą drogę do domu spędziłyśmy w milczeniu. Zanim rozeszłyśmy się każda w swoim kierunku, ustaliłyśmy, że przeszłyśmy niemalże to samo. Zdecydowałyśmy się, że nikt się o tym nie dowie. Z pewnością miałybyśmy karę za przebywanie tam, a nie miałyśmy nikogo na tyle zaufanego, żeby porozmawiał z nami i nie wyciągnął z tego konsekwencji.
          Na cały dzisiejszy dzień zostałam w domu. Moim planem było zostanie w łóżku i kontemplowanie na temat tajemniczej lektury. Jednak dzięki mojej mamie nie miałam nawet czasu usiąść sprzątając i pomagając jej przy szyciu kostiumów dla dzieci, które bogate i troskliwe matki zamówiły na trzydziestego pierwszego dla swoich pociech.

          Kaya ze zdziwieniem przyglądała się ostatnim kartkom dziennika. Bez wątpienia autorka była mugolką, a w tajemniczej posiadłości zderzyła się po raz pierwszy z magią i to do tego nie byle jaką, ale czarną. Taką, która zapewne zostawiła trwałe ślady w jej zdrowiu i psychice.
          Korciło ją, aby czytać dalej, ale chwyciła długopis i spisała swoje spostrzeżenia. Oczy kleiły jej się do snu, ale za wszelką cenę nie chciała zasnąć. Oparła się na łokciach i przymknęła na chwilę powieki. Nie minęła chwila, a ona odpłynęła w objęcia Morfeusza.











          Lily Evans jak zazwyczaj pierwsza się obudziła. Za oknem wciąż majaczyła ciemność, a w ich pokoju palił się tylko jeden malutki płomyczek w słoiku przy pustym łóżku Dorcas. Przetarła oczy i poprawiła lekko dłonią rozczochrane włosy. Rozejrzała się po pomieszczeniu, a po kilku chwilach jej oczy rozszerzyły się i krzyknęła:
-Prezenty!
          Lorence jak na zawołanie wyskoczyła z łóżka i rzuciła się na kupkę prezentów pod łóżkiem. Uwielbiała ona święta. Długo mogła rozmawiać o pierwszym śniegu lub tradycjach u czarodziei i mugoli.
          Miley rozchyliła powieki jednak nie pofatygowała się zejść z łóżka. Uśmiechnęła się tylko i z trudem utrzymywała ślepia otwarte.
          Z Alicją było ciężej. Zawinęła się bardziej w kołdrę, tworząc imitację kokonu i odwróciła się w stronę ściany z sykiem kiedy rudowłosa zapaliła światło.
          Gryfonka zerwała się ze śmiechem i wskoczyła na łóżko Ali.
-Wstawaj-trąciła ją lekko w ramię.
-Nie.
-Dalej, wstawaj.
-Nie.
          Ścisnęła usta i rzuciła się na nią przygniatając do materaca.
-Złaź!-krzyknęła Stewart.
-Ty złaź z tego łóżka! Jest Boże Narodzenie!
-Prezenty!- dorzuciła Ann, która stała już w nowej błękitnej sukience i z czekoladową żabą w buzi.
-Właśnie-przytaknęła Ruda i zeszła z koleżanki klepiąc ją w oba poliki.
-No już wstaję, wstaję-jęknęła i przytrzymała jej dłonie.
-Miley?-zerknęła na szatynkę, ale ta stała już przy swojej kupce podarków i obrywała jakieś pudło ze srebrno-fioletowej folii.
          Podeszła do posłania Kayi. Ku jej zdziwieniu miała zasłonięte kurtyny. Spróbowała odsłonić burgundową tkaninę, ale poczuła opór zaklęcia. Zatłukła w nie, a te zatrzepotały.
-Kaya?-odezwała się zaniepokojona.
          Nie było reakcji, więc podeszła do szafki nocnej i wyjęła z niej różdżkę. Szepnęła cicho zaklęcie, a zasłony się rozeszły.
-Hej- potrząsnęła nią.
          Solton zasnęła w dziwnej pozycji. Nogi miała ułożone w siad skrzyżny, a tułów oparła na udach. Wyglądała jakby starała się zwinąć w jak najmniejszy kłębek. Po chwili ocknęła się. Zamrugała kilka razy i spojrzała na nią otępiała. W końcu otrząsnęła się z zadumy i przestraszona zaczęła wszystko składać, aby Evans nie zobaczyła nad czym pracuje.
-O której poszłaś spać?-zapytała ze śmiechem.
-Późno-odparła i rozciągnęła bolące plecy.
-Przepraszam, że ci tak wtargnęłam, ale nie słyszałaś mnie i trochę się zaniepokoiłam.
-Nie, ja tylko... Nie mogłam spać. Nie chciałam, żeby obudziło was światło-uśmiechnęła się wymuszenie i podrapała w głowę.
          Z szafy wyjęła wczoraj przygotowany strój. Poszła do toalety podczas gdy jej współlokatorki dyskutowały o tym co dostały. Spojrzała na własne odbicie. Włosy poprzednio związane w wysoką kitę zwisały teraz częściową wystając z gumki. Wyplątała ją z burzy ciemnych włosisk i włożyła do kieszeni. Szczotką ogarnęła mniej więcej siano na głowie, a później poprosi Ann o zaplecenie jej warkoczy. Przemyła twarz chłodną wodą i wytarła ją miękkim ręcznikiem. Oczy miała podkrążone od niewyspania. Nigdy się nie malowała. Nie miała problemów z cerą ze względu na zdrową dietę i ruch. Rzęsy miała na tyle długie, że nie potrzebowała tuszu. Używała jedynie szminek. Zdecydowanie miała bzika na punkcie ust. O ile nie miała innych kosmetyków to jej kosmetyczkę wypełniały szminki od krwistej czerwieni do fioletowo-burgundowego odcienia. Jej kolekcję dopełniało nawet kilka niespotykanych kolorów jak niebieski, zielony lub pomarańczowy. Zerknęła na szafkę z rzeczami Ann. Miała pełno kremów maskujących niedoskonałości. Nie, żeby ich potrzebowała, ale lubiła próbować nowe wymyślne makijaże podpatrzone w gazecie na nich lub na samej sobie. Jej matka pracowała jako makijażystka, a w późniejszych czasach jako dziennikarka modowa i kosmetyczna co przełożyło się na dwie pasje dziewczyny- dbanie o urodę i pisanie. W przeciwieństwie do Dorcas, Ann nosząc make-up pozostawała naturalna i dziewczęca, a jedynie na święta lub imprezy dawała upust swojemu talentowi. Dor z kolei lubiła wyglądać olśniewająco i pomimo, że nie wyglądała jak te wytapetowane dziewczyny z kolorowych pism jej twarz była pokryta maską, ale była ona ładna i zrobiona z rozsądkiem.
          Chwyciła korektor z jednej z półek i krzyknęła:
-Ann! Mogę pożyczyć korektor!?
-Bierz co chcesz!!!-odwrzasnęła, a zza drzwi znów było słychać piski i jęki zachwytu na widok nowych ubrań.
          Potrząsnęła głową z uśmiechem i zakryła sińce, które powstały na wskutek niewyspania. Poszczypała lekko blade policzki, aby na chwilę nabrały trochę kolorów i wyciągnęła jedną ze swoich pomadek. Wydęła wargi i pociągnęła po nich czerwienią. Zdecydowanie był to jej ulubiony odcień. Krwiste usta były czymś co nadawało jej uroku już od czternastego roku życia.
          Zdjęła piżamę i założyła czarne, powycierane spodnie z ćwiekami przy kieszeniach, które mimo swojego zużycia nadal miały urok. Przez głowę naciągnęła ciepły, czerwono-zielony sweter z białymi reniferami, który gdy była mała uszyła jej babcia „na wyrost”. Pomimo, że dopiero teraz na nią pasował zawsze nosiła go na Boże Narodzenie.
          Otworzyła drzwi i weszła do sypialni, po której walało się mnóstwo kolorowych, lśniących papierów. Podeszła do swojego łóżka i ukucnęła przy stosie prezentów. Z uśmiechem wzięła się za odpakowywanie. Zaczęła od dziewczyn, które spoglądały na nią z niecierpliwością. Dostała od nich wspólny prezent. Z dużego pudła wyjęła śliczną letnią sukienkę w kolorze zabielonego błękitu oraz zestaw trzech pomadek-bieli, czerni i różu. Dostosowywały się do innych kolorów, więc mogła mieszać je z własnymi dla uzyskania nowych odcieni. Pod papierem znalazła również perfumy podobne do tych, które normalnie nosiła. Waniliowo-lawendowe. Spryskała się raz i ucieszona skoczyła z wdzięcznością na koleżanki.
-Dziękuję wam... Nie musiałyście tego wszystkiego.
-Nie znamy się długo, więc złożyłyśmy się na jeden-Lorence wzruszyła ramionami.
-Ale za to jaki-wskazała dłońmi przesadzoną wielkość i uścisnęła każdą jeszcze raz.
-Ej, idziemy do chłopaków?-zapytała Miley zeskakując z fotela.
-Chcę śniadanie!-zawyła głodna Alicja.
-Na to za wcześnie-wzruszyła ramionami.-Może huncwoci coś skombinują z kuchni.
          Wszystkie wyszły oprócz Solton.
-Idziesz?-spytała Lily i obciągnęła bluzkę niżej.
-Dojdę do was- uśmiechnęła się i zaczęła rozpakowywać resztę prezentów.
          Od babci dostała sweter, który specjalnie dla niej zrobiła z przodu w czerwono-żółte paski, a z tyłu był po prostu szkarłatny z żółtym nazwiskiem wydzierganym w łuk.
          Od rodziców dostała komplet. Założyła prędko sukienkę. Piękną, długą, czarną, która z przodu była wycięta i sięgała lekko za kolano, a płachty materiału od tyłu do przodu opadały zakrywając lekko łydki. Przysiadła na krześle i wsunęła na stopy buty. Na wysokim obcasie ze srebrnymi kwiatkami pośrodku, które były złączone z podeszwą za pomocą czarnych paseczków. Pomyślała ile to musiało kosztować i uśmiechnęła się smutno. Mimo, że jej rodzice nie mieli problemów finansowych nie lubiła kiedy wydawali na nią dużo pieniędzy.
          Okręciła się wokół własnej osi przeglądając się w lustrze zamontowanym w drzwiach szafy.
          Powoli zaczęła się przebierać z powrotem w wygodne, świąteczne ubrania.
          Rozpakowała jeszcze kilka drobniejszych prezentów i chwyciła w końcu ten, na który czekała najbardziej. Był on bowiem od jej brata. Zapakowany w największe, brązowe pudełko. Otworzyła je i wyjęła pełno miękkiego, fioletowego papieru, a oprócz niego nic się tam nie znajdowało. Starała wymacać się czy może nic nie ukrył zaklęciem, ale nic tam faktycznie nie było. Przekręciła oczami i dopiero teraz zauważyła, że do pokrywki przyklejone było cienkie, długie pudełeczko.
          Otworzyła je i wyjęła z niego srebrny wisiorek na delikatnym łańcuszku. Miał dwie zawieszki. Psa i ptaka. Jej patronus przybierał postać setera szkockiego i miał odzwierciedlać jej duszę. Za to brat zawsze porównywał ją do gołębia-delikatny i wolny. I robił to bo lubił ją denerwować. I robił to bo wiedział, że nie lubi jak tak się o niej mówi. I robił to bo pomimo, że od niedawna są tak naprawdę razem, zawsze go kochała nawet gdy ich komunikacja ograniczała się do listów. I robił to bo z tego powodu znał ją najlepiej i wiedział, że w głębi duszy jest wrażliwa i uczuciowa. I robił to bo ją kochał.
          Uśmiechnęła się i lekko zeszkliły jej się oczy. Założyła błyskotkę na szyję i pogłaskała.
          Wstała, aby powolnym krokiem udać się do dormitorium huncwotów. Ach, jak ona lubiła święta!









          Remus siedział z Ann na swoim łóżku. Z boku reszta grała w karty i butelkę. Pokazywał jej w książce różne gatunki zwierząt, które były bardzo mało znane, ale za to niezwykle ciekawe. Ku jego zdziwieniu dziewczyna wyrażała ogromne zainteresowanie tym tematem.
-Wiesz... Zawsze mnie ciekawiły zwierzęta. Mój tata jest mugolem i przed Hogwartem wiodłam typowe dla nich życie. Tylko sprzęty w domu były napędzane magią i kiedy przyjeżdżali krewni ze strony matki oglądałam jak czarują. Tak strasznie chciałam być jak oni. A teraz?-zaśmiała się.- Ledwo zdałam eliksiry na SUM-ach.
          Remus spojrzał na nią z uśmiechem.
- U mnie cały czas czarował ojciec, a mama denerwowała się gdy kazała mu zamieść, a podłoga była po kilku sekundach czysta, kiedy on nawet nie wstał z kanapy-parsknął.
          Blondynka drobną rączką ułożyła włosy za ucha i zagryzła lekko wargę.
-Remusie?
-Tak Ann?- spojrzał na nią odrywając wzrok od lektury.
-Nie chcę być nachalna ani nic z tych rzeczy. Ale...-wzięła oddech i zarumieniła się delikatnie.
          Lupin w duszy zaśmiał się z reakcji dziewczyny, ale uznał ją za uroczą.
-Pamiętasz jak na początku roku w pociągu graliśmy w butelkę?
-Zawsze to robimy.
-Tak. W każdym razie-podrapała się po głowie.
-Dostałeś wyzwanie. Miałeś zaprosić jakąś dziewczynę do Hogsmeade. I wypadło na mnie- zerknęła na niego, ale on tylko słuchał.-Więc zrobili nam świąteczne wyjście i może chciałbyś ze mną pójść-naciągnęła zawstydzona rękawy sweterka na całe palce.
-Byłbym zaszczycony-odpowiedział po chwili i chwycił jej dłoń splatając ją w koszyk ze swoją.- I wiesz? Nie wypadło na ciebie przecież przez przypadek.
          Na twarzy obojga wyszedł nieśmiały, lecz szczery uśmiech.












-W porządku?
          Miley z zadumy wydarł donośny głos Jamesa.
-Tak, tylko... Nie wyspałam się.
          Odwróciła twarz od chłopaka i ziewnęła lekko. Oboje nieśli dla swoich przyjaciół pakunki z jedzeniem, które dostali w kuchni. Pomimo sprzeciwów Simon jasne było, że Potter miał o wiele cięższy bagaż. Śniadanie zaczynało się za dwie godziny co kolidowało z ich burczącymi brzuchami.
          Skręcili w jeden z bocznych korytarzy, który spowity był mrokiem. Szatynka szła posłusznie za towarzyszem, który znał zamek jak własną kieszeń.
-Czemu tu przyszliśmy? To jakiś stary korytarz. Prowadzi gdzieś?- gryfonka zatrzymała się i spojrzała na niego.
-Zaraz będzie przejściem, którym w minutę dojdziemy do naszej wieży-odpowiedział.- No, a poza tym... Takie ciemne miejsca to idealne miejsca na schadzki-uśmiechnął się zadziornie i nachylił się do niej.
          Był tak blisko, że Miley mogła bez większej trudności oglądać detale jego orzechowych, ciepłych oczu, które skrzyły się niebezpiecznie. Przewróciła własnymi gałkami i z rozbawieniem odsunęła jego twarz wolną ręką.
-Jesteś niemożliwy.
-Możliwe-parsknął.
          Podszedł do stolika, na którym stało popiersie jakiegoś mężczyzny. Potarł jego nos, a obok ukazało się przejście podobnie jak na ulicy Pokątnej. Dziewczyna wydała ciche „Wow” i przeszła przez ścianę. Za nią udał się James.
-Uwielbiam Hogwart- rozejrzała się i zaczęła wdrapywać się po wąskich schodach.
-A ja uwielbiam Lily- westchnął i uśmiechnął się smutno.
          Simon nie znała go wyśmienicie, ale każdy zauważyłby jak próbuje udawać i zamaskować chichot.
-Nie będę ci znowu pomagać-odparła ostro.
-Ale ja nie potrzebuję pomocy- przyjął ironiczny wyraz.-Doskonale sobie radzę sam-wydął usta.
-Z pewnością- westchnęła i stanęła przed murem.-Jak wyjść?
-Kopnij w ścianę-powiedział spokojnie.
-Żartujesz sobie ze mnie?
-Nie-zaprzeczył z pretensją.
          Dziewczyną kopnęła z dużą siłą w szarą cegłę i zawyła z bólu.
-Ty debilu!-wrzasnęła i walnęła go siatką z paczkami słodyczy.
-Nie kazałem ci tak walić-chichrał się zasłaniając się ramionami.
          Podszedł do miejsca przy koleżance i lekko dotknął ściany butem. Po chwili ich oczom ukazał się korytarz sąsiadujący z holem przy ich Pokoju Wspólnym.
          Spojrzała na niego wzrokiem pełnym złości i ruszyła prędko do portretu Grubej Damy.
-Jesteś głupi- obruszyła się i zamachnęła swymi długimi włosami, które musnęły jego tors.
-I dlatego cieszę się życiem-wzruszył ramionami.
          Ta wyszczerzyła się i złapała go przyjacielsko za kark.
-I właśnie dlatego będziesz poprawiał siódmą klasę- poklepała go po ramieniu.
          Ten pokazał jej ironiczną minę i stanął przez portretem dzielącym go od salonu gryfonów.













-Emi... Idziesz?-zapytała zniecierpliwiona Alicja.
          Czekała na swoją przyjaciółkę, z którą miała udać się na śniadanie. Złapała się za burczący z głodu brzuch. Kiedy do dormitorium huncwotów przyszli w końcu Miley z Jamesem, chwyciła małą drożdżówkę i wybiegła do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, aby złożyć życzenia przyjaciółce i porozmawiać o projekcie, który miały razem wykonywać.
          Emmelina Vance była ładną dziewczyną z długą szyją, na którą zawsze opadały długie, mysio-brązowe włosy, które pomimo dziwacznego koloru były bardzo ładne i zadbane. Chodziła do piątej klasy, ale była niezwykle mądra i bystra. Ze względu na trudną sytuację rodzinną chciała przeskoczyć szóstą klasę i w przyszłym roku zdawać OWTM-y. Miała ambitne plany, a zgodę udzielił jej wtajemniczony dyrektor.
          Alicja miała zagrożenie z zielarstwa. Jej marzeniem było zostać aurorem, więc musiała na OWTM-ach zaliczyć między innymi ten przedmiot. Dostała możliwość przyłączenia się do projektu Vance i podwyższyć swoją ocenę na zadowalający poziom. Profesor Herbert jej nie znosił podobnie jak większości uczniów. Był on zrzędliwym mężczyzną po siedemdziesiątce i w przyszłym roku ma przejść na emeryturę. W połowie listopada na jego zajęciach była około czterdziestoletnia Pomona Sprout, która miała zastąpić seniora jako nauczycielka oraz opiekunka Hufflepuffu.
          Emma była wybitną zielarką i dlatego wybrała między innymi ten przedmiot za obiekt badań dla swojego projektu. Razem ze Stewart wybierały się wraz z gajowym na wyprawy po Zakazanym Lesie i zbierały nowe i wyjątkowe rośliny. Wykopywały je i umieszczały w doniczkach, które zanosiły do nieużywanej szklarni, tworząc tam własną wystawę- dogłębnie zbadaną i opisaną.
          Zza drzwi dormitorium wyłoniła się piątoklasistka. Zamknęła cicho drzwi, aby nie obudzić współlokatorki, która również została na święta. Złapała Alę lekko za rękę i zbiegła cicho po schodach.
-Hagrid powiedział, że może nas wziąć dzisiaj do lasu, ale będziemy musiały mu trochę pomóc ze zwierzętami. Ponoć trafiły do niego jakieś schorowane i nie wyrobiłby się sam zajmując się nimi.
          Stewart wzdrygnęła się na myśl zajmowania się jakimś zmutowanym kreto-psem, którego gajowy znalazł porzuconego przez rodzicieli, ale cicho przytaknęła koleżance.
          Emma zeskoczyła na posadzkę w korytarzu, a jej kwiatowa spódnica sięgająca kostek zafalowała. Pomimo jej ładnej i urokliwej aparycji, dziwne zestawy ubrań odbierały dziewczynie wdzięki. Często nosiła za duże swetry lub podkoszulki, albo wzorzyste motywy, jak sukienka w grochy i pasiasty sweterek. Pomimo tego nie narzekała na brak zainteresowania. Nie zależało jej w tym wieku na związku, a kiedy wpadł jej ktoś w oko, zagadywała go, a ten najczęściej zgadzał się na spotkanie urzeczony jej optymizmem i inteligencją.
          Dzisiaj do spódnicy w buro-żółte kwiatki założyła czerwony sweterek z wyszytym kotem w czapce Mikołaja.
-Nie będzie ci zimno?- zapytała gryfonka patrząc na zwiewny materiał na jej biodrach.
          Krukonka zaśmiała się na to i podwinęła ubranie ukazując dopasowane spodnie, których nie było wcześniej widać. Na ramię zarzuciła płaszcz podobny do czerwonej kurtki Ali i ruszyła z koleżanką na śniadanie.
          Wchodząc do Wielkiej Sali zauważyły, że jak co roku pięć stołów zastąpił jeden dla uczniów oraz nauczycieli, którzy zostali w zamku. Pojedyncze miejsca były zajęte, ale większość osób jeszcze się nie zjawiła.
          Alicja zauważyła, że jej przyjaciele jeszcze nie przyszli - pewnie obżerając się w najlepsze słodyczami z kuchni.
          Spożyły prędko posiłek w swoim towarzystwie i ruszyły do chatki gajowego. Nałożyły trzymane płaszcze i wyszły na zewnątrz. Na dworze panował straszny ziąb. Mroźny wiatr ocierał im zaczerwienione policzki. Na ziemi leżał świeży puch, który w niewielkich ilościach spadał jeszcze z nieba. Z oddali zauważyły Hagrida, który odśnieżał wąską dróżkę przy swoim domku. Przebiegły dzielącą ich odległość i po chwili stały przy pół-olbrzymie. Ten wpuścił je do środka i kończąc prędko pracę podążył za nimi. Dziewczyny, które spędzały z nim ostatnio dużo czasu czuły się tu pewnie i od razu gdy zdjęły zimowe okrycia wzięły się za robienie herbaty i dorzuciły drewna do gasnącego ognia.
          Po chwili cała trójka usiadła przy stole. Dziewczyny wręczyły mu ciastka i poduszkę z napisem „Starszy gajowy i weterynarz Hogwartu d.s. roślin i dziwnych stworzeń”. Rubeus zaśmiał się na widok prezentu i uściskał dziewczęta. One natomiast zostały obdarowane twardą krajanką z bakaliami i uroczymi, świątecznymi wiązankami. Mężczyzna wyjął na talerz ich wypieki i dokroił swój piernik, który był zaskakująco dobry po zmiękczeniu go w herbacie.
- Hagridzie, znalazłeś jakieś nowe zwierzę?-spytała Stewart po upiciu łyka naparu.
-O tak! Zaraz wam je pokażę. Jak znalazłem tego malucha to nie mogłem go tak zostawić na pastwę losu- odszedł od stołu i podsunął ku uczennicom mały wózek wyłożony kocami, w środku którego spał mały kocur zwinięty w kłębek.
-Znalazłeś kota?- zapiszczała zachwycona kiedy zobaczyła niewinne stworzonko zamiast ostrzącej sobie kły, dzikiej bestii.
-Niezupełnie... Wydaje mi się, że to mieszanka jakiegoś kota z zamku i Rysia Widłozębnego. To taka odmiana miniaturowego rysia z długimi kłami wystającymi poza paszczę i malutkim porożem przypominającym to widłoroga. Widziałem jak taki jeden pałętał się przy błoniach z dwa miesiące temu. Matka pewnie zajmowała się tym maleństwem, a jak zobaczyła, że coś z nim nie tak porzuciła go- potarł dłonie i zbliżył je do ognia.- Dobrze, cholibka, że go znalazłem.
- Wygląda jak normalny kot-zwróciła uwagę Emmelina i założyła nogi tak, że siedziała na krześle w siedzie skrzyżnym.
          Miał szaro-żółtą sierść i małe białe prążki gdzieniegdzie.
-Na pierwszy rzut oka tak, ale jak się przyjrzysz...
Podniósł delikatnie wargę kocurka, a im ukazały się zaokrąglone kiełki dużo większe niż normalne, aczkolwiek wciąż mieściły się w pyszczku. Odgarnął też króciutkie włoski z łebka i wskazał na lekkie wybrzuszenia, które mogłyby zamienić się z czasem w rogi. Ten trącił go łapką, aby się odsunął. Miał także długie i ostre pazury oraz krótki ogon charakterystyczny dla rysiów.
-Jak mamy ci z nim pomóc?-szatynka siedziała na podłodze przy posłaniu zwierzaka i głaskała go lekko po brzuszku na co ten wydawał odgłos cichego mruczenia.
- Muszę załatwić coś z profesorem Dumbledore’m, więc byłbym wdzięczny gdybyście przypilnowały go przez jakiś czas. Taka kruszyna zaraz coś sobie zrobi jak tylko wstanie. Mogłybyście go też nakarmić.
-Nie ma sprawy.
-Dziękuję wam, a potem przejdziem się do lasku poszukać trochę tych roślin. Dużo wam jeszcze zostało do skończenia tego projektu?
          Ala spojrzała wyczekująco na towarzyszkę, aby to ona udzieliła mu odpowiedzi.
-Przydałoby się jeszcze z sześć roślin.
-Zabiorę was na małą łączkę. Tak ze trzy kilometry stąd. Nie brałem was tam chyba jeszcze, a...- przerwał widząc jak woda kipi z masywnego garnka stojącego nad ogniem.- Cholibka!
          Gajowy chwycił ogromne rękawice ochronne i zdjął z płomienia garnek, na górze którego zebrała się duża piana.
          Alicja otworzyła szybko drzwi pośpieszana przez Rubeusa, który postawił kocioł w śniegu. Emma w tym czasie chwyciła wszystkie ścierki i ręczniki, które nawinęły się jej pod rękę i rzuciła je na mokrą podłogę starając się wytrzeć jak największą ilość płynu.
-Zagadałem się...-pokręcił głową mężczyzna i przyjął od uczennicy mokre materiały, które mocno wyżął i rozwiesił, aby wyschły.
-Hagridzie, powinieneś już chyba wyjść.
-Faktycznie, kurczaki... Postaram się wrócić do was jak najszybciej- nałożył grube futro z nieznanych pochodzenia dziewczynom zwierząt.- Jakby się obudził kociak to na blacie w garnuszku leży rozdrobnione mięso z warzywami. Sprawdźcie też czy ma wodę. Miski stoją za tapczanem- pomachał im, gdy wychodził i potruchtał do zamku.