Strony

27 listopada 2015

Rozdział 14



Jeżeli ktoś to przeczyta to dziękuję, że po trzech, albo i czterech miesiącach kogoś to ciągle obchodzi. Rozdziału nie było długi czas i ma tylko 7 stron, ale jakoś nie miałam siły. Gimnazjum mocno dało mi w kość ucząc się matematyki i chemii po angielsku :/ Zapraszam do czytania.






- Masz to?- po pomieszczeniu rozległ się skrzekliwy głos kobiety.
            Sala była duża i przejrzysta. W powietrzu unosił się odór wilgoci, a ze ścian schodziła farba. Pod nimi stały dwa duża regały, sięgające sufitu. Ustawione były na nich księgi w większości z zaklęciami czarnomagicznymi. W kącie postawiono dużą, zieloną sofę oraz stół z krzesłami do kompletu z rzeźbieniami w węże.
- Bello… Po co ten pośpiech- mężczyzna podszedł do dziewczyny.
            Wglądała na około dwadzieścia pięć lat, za to on mógł przekraczać pięćdziesiątkę.
- Dawaj medalion i won!- wykrzyknęła i uderzyła dłońmi o blat.
- Uspokój się przecież jestem jego rodziną…- rozłożył ramiona.
- Czarny Pan nie toleruje takich półszlam jak ty!-zdenerwowała się.
- Jest synem charłaczki i mugola. Jest bezczelny zabijając mugolaków- usiadł na kanapie, a z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął niedużą paczkę.- Po co mu to?- pomachał pakunkiem nad głową.
- Kim ty jesteś, żeby go obrażać?- zacisnęła piąstki i zrobiła wdech, żeby się uspokoić.
- Jestem Mark Gaunt, jego… wujek- odpowiedział po krótkim zastanowieniu.
- Wujek?- zapytała z niedowierzaniem Lestrange.- Jego cała rodzina zmarła dawno temu. Linia Gauntów się urwała.
- Tak powszechnie sądzono, jednak na niecały rok przed śmiercią mój ojciec- Marvolo dokonał gwałtu na mugolce. Była bardzo młoda, więc oddała mnie do adopcji do pobliskiego sierocińca- założył nogę na nogę i wygodniej rozłożył się na siedzisku.
- A niby skąd o tym wiesz?- zdenerwowana tupała stopą o deski.
- Odesłała mnie z misiem. Gdy miałem trzydzieści lat jej dwudziestoletnia córka wysłała mi list z informacją, że nasza wspólna matka zmarła. Szukałem informacji na ten temat i dowiedziałem się, że jestem aktem przestępstwa, którego dokonał się mój ojciec, niedługo potem zmarł. Uznano, że nie chciał ponieść odpowiedzialności za tamto wydarzenie, więc popełnił samobójstwo.
- A skąd wziąłeś… To czego on chce?- wskazała brodą na jego dłoń.
- Przeszukałem dokładniej ich stary dom. To dziwne, że nikt go nie zajął- wydął wargę.
- Czyli co? Jesteś synem dziadka Pana?
- Zachowujecie się wobec niego jak skrzaty domowe- zmarszczył brwi i zerknął na nią z udawanym współczuciem.
            To było dla niej za dużo.
- Drętwota- krzyknęła i wycelowała różdżkę w mężczyznę.
            Powoli do niego podeszła i wyszarpnęła z jego sztywnej ręki przedmiot.
- Nie miłego dnia- wysyczała i kopnęła go w brzuch przed wyjściem.








***
           







-Dzień Dobry profesorze- mężczyzna wszedł do gabinetu dyrektora Hogwartu.
             
            Mark położył płasz na oparciu krzesła po czym usiadł na nim z dostojnością. Na jego twarzy znajdowały się liczne marszczki i ślady zmęczenia, a mimo to przyciągał wzrok nawet dużo młodszych kobiet. Poprawił na nosie grube oprawki okularów i spojrzał z wyczekiwaniem na Dumbledore'a kręcącego się przy regałach z opasłymi książkami.

-Witaj Mark- starzec dosiadł się do biurka i splótł dłonie w koszyczek. -Byłem zaskoczony twoją wiadomością... Nie spodziewałem się czegoś takiego.

- Mój ojeciec podobno lubił zaskakiwać-skrzywił się i przechylił głowę.

- Masz medalion, o którym mi pisałeś?

- Nie... Dzięki kochanej Bellatrix Lastrenge jest on już u Borgina i Bruksa, skąd trafi w ręce Toma - uniósł brwi do góry i zaczął bawić się niezidentyfikowanym przedmiotem.

- Powiedz mi proszę... Po co oddałeś swój rodzinny medalion takiej osobie jak Bella, która może go wykorzystać do uśmiercenia kogoś. Bo o ile się orientuję klątwa powoduje śmierć.

- Bella jest głupia, ale nie na tyle, żeby stracić szansę popisania się przed... moim siotrzeńcem- Mark wydął usta i założył nogę na nogę.

- Cieszę się, że wszystko idzie zgodnie z planem, ale powiedz mi po co mu właściwie ten amulet?

- Widzisz...- Gaunt wstał i podszedł do myślodosiewni.- Można powiedzieć, że on zatrzymuje- potarł o siebie opuszki palców, po czym schował dłoń za plecy.- Dotyk. Gdy dotknie go ktoś bliski osobie, która miała go poraz ostatni, nic mu się nie stanie. No... Oprócz krótkiej podróży w przeszłość .

            Mężczyzna przejechał ręką po zdobieniu misy. Po chwili włożył rękę do kieszeni i wyjął z niej małą buteleczkę, której zawartość wylał w ów przedmiot.

- Zapraszam profesorze. Coś panu pokarzę...







***






            Potarł dłonią skronie i opuścił wzrok na biurko. Z jego gabinetu właśnie wyszedł Mark Gaunt. Człowiek, który namieszał w jego planach i teoriach. Wyraził chęć pomocy, jednak odmówił wstąpienia do Zakonu Feniksa. Miał, co do niego mieszane uczucia.
            Dumbledore czuł, że coś z nim nie tak. Pomimo dostarczonych przez niego cennych informacji wydawał się dość mroczny i tajemniczy. Co prawda nie dał starcowi powodu, żeby mu nie zaufać. Mimo to podejrzewał, że może działać na dwa fronty. Bądź co bądź byli z Tomem rodziną. Możliwe, że nie do końca znającą się, ale jednak.
            Opowiedział mu swoją historię i przysługę wyświadczoną Voldemortowi, jednak zagadką było dla niego, co zamierzał zrobić z ową rzeczą. Wątpił, że chciał mieć pamiątkę po własnym dziadku.







***







- Zostajecie na święta?- zapytała Dorcas siadając na fotelu w PW.- Mcgonagall właśnie wywiesiła listę, żeby się zapisać.
- Ja zostanę- powiedziała Ann. – To ostatni rok w Hogwarcie, a w sumie jeszcze nigdy nie widziałam zamku w święta.- Wyciągnęła dłoń przed siebie oglądając świeżo na nałożony lakier na paznokcie.
- Ja tak samo. Nie mam ochoty spędzać świąt w towarzystwie Petunii- wzdrygnęła się Lily nie odrywając wzroku od książki.
- A twoi dziadkowie?- dopytywała się brunetka.
- Nie bądź upierdliwa nie to nie.
- Ok bez nerwów. Miley?- odwróciła się do wbiegającej do PW dziewczyny. – Zostajesz na Boże Narodzenie?
-Zostaję!- odkrzyknęła biorąc torbę z pod nóg stolika przy oknie i zniknęła za obrazem.
- Acha… Remusie, a ty i reszta?- przechyliła głowę.
            Chłopak zamyślił się.
- Chłopaki jadą do Jamesa….- podrapał się po głowie zamyślając się.
- A ty? Dołączę do nich po świętach- zmieszał się.
- Och…- zdziwiła się Meadows.- Czyli święta będziemy obchodzić w kobiecym gronie-uśmiechnęła się i usiadła po turecku.
- Idę na obiad, a wy?- wstała Ann odkładając na stoliczek buteleczkę z matowo-czerwonym lakierem i ruszyła w stronę wyjścia, a za nią zgłodniali przyjaciele.






***





            W blasku świec widać było zaokrągloną sylwetkę kobiety pochylającą się nad leżącym na ziemi mężczyzną. Z jej oczu leciały łzy, a z gardła, co jaki czas wyrywał się wrzask bólu.
- Ostrzegaliśmy cię… Zdradź nam plany Dumbledore’a  to oszczędzimy ciebie i twojego zdradzieckiego synulka- wysoka postać zapiszczała obracając w ręce różdżkę.
            Po jej ramionach spływały czarne, kręcone włosy, a w równie ciemnych oczach czaiło się szaleństwo. 
- Bellatriks proszę cię… Zabij mnie, ale zostaw mojego syna w spokoju- Jej twarz brudna była od krwi i brudu.- Zajmowałam się tobą jak byłaś jeszcze malutka…
- A co mnie to obchodzi!?- wrzasnęła i przyłożyła różdżkę do jej gardła.- Gadaj, albo już po tobie.
- Bello ona może nam pomóc…- szepnęła jej na ucho Narcyza.
- Siostrzyczko nie widzisz, że daję jej na to szansę. Malfoy cofnij do tyłu żoneczkę- machnęła na niego ręką, a ten zaciskając zęby nic nie mówił.
            Śmierciożerczyni z powrotem obróciła się do postaci na podłodze. Jej mina wyrażała zaciętość, jednak wszystkie uczucia skupione były w oczach. Trzęsącą się ręką ściskała martwą dłoń męża.
- Masz ostatnią szansę…- Lestrange zwęziła oczy w szparki. Widząc, że zakładniczka nie ma ochoty na współpracę.
            Czarnowłosa odsunęła się i wściekła krzyknęła:
- Avada Kedavra!
            Po chwili w komnacie zostali tylko zmarli państwo Potter.





***






            Wielka Sala huczała od gwaru uczniów. Huncwoci właśnie podeszli do dziewczyn.
- Hej- zagadnął Syriusz dziewczyny.- O co chodzi?- przeniósł nogę przez ławkę i usiadł twarzą do Dorcas, którą krótko pocałował na powitanie.
- Nie mam pojęcia. -wzruszyła ramionami Ann.
- Chodzi o śmierciożerców, piszą znowu w Proroku Codziennym- powiedziała Lily i przekartkowała gazetę.
            Ruda trafiła na szukaną stronę i szybko przesuwała oczami po tekście.


„Wczorajszej nocy w mugolskiej wiosce okolicach Newcastle we wschodniej Anglii doszło do napaści przez śmierciożerców. Początkowo były to zamieszki i napady, a po pewnym czasie słudzy tego-kogo-imienia-nie-wolno-wymawiać zaczęli mordować niewinnych ludzi. Na miejscu pojawili się aurorzy oraz kilkoro specjalnie wyszkolonych czarodzieji, którzy na co dzień spełniają się w innych zawodach. Po mimo, że było ich wielu, śmierciożercy mieli niewielką przewagę liczebną. Na szczęście w końcu się wycofali.
Polegli na polu walki:
Evan Alvatros
Greg Avenuel
Chandler Chase
Monica Green
Eleonora Grenceiler

Gorszy los spotkał dwóch czarodzieji znalezionych przez mugolskiego strażnika. Po torturach zaklęciem cruciatus zmarli od śmiercionośnego zaklęcia po zapewne długiej walce. Ciała należały do dwóch cenionych czarodzieji czystej krwi aurora oraz uzdrowicielki Charlusa i Dorei Potterów.”

            Lily zacisnęła wargi i z wahaniem podała Jamesowi gazetę.
            Ten szybko przeczytał i wyszedł uprzednio rzucając proroka na stół. Zaciekawieni przyjaciele spojrzeli na wydruk. Po dojściu do końca każdy zareagował inaczej, ale nim zdążyli zareagować, rudowłosa wybiegła za chłopakiem.