Strony

15 sierpnia 2015

Rozdział 13



W tym rozdziale duże przerwy czasowe, ale pisać też dziesięć rozdziałów o tym, że Peter je, a Lily się uczy byłyby bezsensowne. Zapraszam do czytania :)





***




Wraz z opadem liści nadszedł październik, a dokładnie czwarty.
            Lily Evans od rana chodziła jeszcze bardziej przygnębiona niż w ostatnim czasie. Śmierć jej rodziców była ciosem prosto w serce, lecz pomimo załamania wiadomość przyjęła wyjątkowo silnie.
            Po długim namyśle ustaliła, że odpuści sobie Mszę i uda się od razu na cmentarz. Wiedząc, że może sobie nie dać rady z natłokiem emocji, poprosiła Dorcas o towarzyszenie jej.
            Zaraz miały udać się do dyrektora i za pomocą Sieci Fiuu wylądują w jej rodzinnym domu.
            W jej oczach zebrały się łzy.
            Wylądują w pustym domu. Petunia właśnie przeprowadziła się do Vernona Dursleya, rodziców nie ma… Właściwie zostali jej już tylko dziadkowie.
-Lily jesteś gotowa?-zapytała Dorcas wychylając się zza drzwi od dormitorium. Miała na sobie węglistą sukienkę za uda, rajstopy oraz zamszowe botki w tym samym kolorze. Rudowłosa wyglądała podobnie tylko, że jej dłuższa sukienka była granatowa, ale ukrywała ją pod czarnym płaszczem z dużymi guzikami.
            Zamrugała kilka razy i porwała niedużą kopertówkę z łóżka udając się w stronę przyjaciółki.
            Szybkim krokiem udały się do gabinetu gdzie czekał na nie Dumbledore.
- Panno Evans, Panno Meadows- przywitał się z dziewczynami, posyłając tej pierwszej pokrzepiający uśmiech.
            Staruszek podał im woreczek z magicznym proszkiem. Każda z nich wzięła po trochę w garść i trochę na powrót.
            Na pierwszy ogień poszła Lily. Weszła do kominka i rzuciła proszek na popiół.
-Spinner’s End!-krzyknęła, a jej ciało okrążyły jaskrawo zielone płomienie.
            Po chwili wylądowała we własnym domu. Kichnęła, gdy mieszanka kurzu z popiołem podrażniła jej nos.
            Otrzepała ubranie i przysiadła na ofoliowanej sofie w oczekiwaniu na koleżankę. Zerknęła na zegar ścienny i ze zdziwieniem stwierdziła, że minęło już prawie dziesięć minut odkąd przeteleportowała się ze szkoły.
            Minuty mijały, a ona wciąż się nie pojawiała.
            Po chwili usłyszała jak ktoś wychodzi z kominka.
- Dor nareszcie…- zaczęła odwracając się, jednak zaskoczył ją widok, na który się natknęła.- Co tu robisz?- zapytała.
            Przed nią stał James Potter z długą czarną smugą na policzku.
-Ja…bo…ych. Dorcas coś źle powiedziała i wylądowała w jakimś jeziorze-poczochrał włosy z zakłopotaniem.
- O Boże…-zasłoniła swoje usta dłońmi.
-Nie martw się. Tylko trochę smarka, bo to było… zimne jezioro-zawahał się.- No i dyrektor mnie tu wysłał.
-Czemu ciebie?-spytała z nieufnością.
- No wiesz pomogłem Ci wtedy, więc… Jednak jak nie chcesz to mogę się wrócić i poprosić kogoś innego- powiedział z wyraźnym niezadowoleniem i odwrócił się.
- Nie-złapała go za dłoń.- Zostań. Tylko…- Wytarła chusteczką plamę sadzy z twarzy i uśmiechnęła się lekko.- Lepiej już chodźmy. Msza zaraz się skończy.
            Udała się w stronę drzwi i nakazała Rogaczowi gestem głowy, żeby wyszedł.
            Dziewczyna niepewnie rozglądnęła się po ulicy, zapełnionej rzędem podobnych, jednorodzinnych domków. Jej dom; miejsce, gdzie się wychowywała, stawiała pierwsze kroki, uczyła się jazdy na rowerze. I chociaż mając jedenaście lat poszła do Hogwartu to pomimo wszystkich kłótni z siostrą i odseparowania od czarów wracała tu z uśmiechem.
Spojrzała na brązowe drzwi z lekko rdzewiejącym zamkiem, do którego włożyła srebrny kluczyk i przekręciła go prawdopodobnie po raz ostatni.
Ruszyli wzdłuż ulicy, nie odzywając się. Po dłuższej chwili dotarli do małego, ceglanego kościółka z niewielkim cmentarzem obok. Usłyszeli dzwony, a z budynku zaczęli wychodzić ludzie.
Po chwili w drzwiach pojawiła się jasnowłosa dziewczyna.
- James może idź pospaceruj czy coś i później wrócimy razem do szkoły- szepnęła do chłopaka.
- Jesteś pewna?-zapytał ze zmartwieniem.
            Rudowłosa potwierdziła to skinieniem głowy.
            Westchnął głęboko i przytulił ją mocno.
-To za ile przyjść? Za godzinę?
- Za pół. Nie chce być tu dłużej niż powinnam. Nie dam rady…- Wtuliła twarz w jego ramie.
-Dobrze- powiedział i potarł ją po ramieniu w geście wsparcia, po czym odszedł.
- Lily? – wymamrotała Petunia niezbyt uprzejmym tonem, zakładając ręce na piersi i posyłając siostrze wymowne spojrzenie, podchodząc.
- Witaj, Petunio – odpowiedziała młodsza z sióstr Evans, unosząc podbródek. -Jak się czujesz?
- W porządku. Powinnaś wejść na mszę- wydęła usta, kończąc wypowiedź.
- Wiem, ale nie dałam rady- odparła z westchnieniem.
- Nie – odwarknęła niespodziewanie ostrym tonem. -Myślisz, że tylko tobie jest ciężko?-dopowiedziała po chwili łagodniejszym tonem, prostując się.
Lily pokręciła tylko głową, patrząc na czubki swoich butów. W myślach podejmowała nieporadne próby sformułowania. tego, co chciała wyrazić słowami. 
- Petunio…– zaczęła – Wiem, że tobie, dziadkom… Wiem, że jest wam tak samo trudno jak mi, ale po prostu nie mogłam tam pójść bo wiedziałam, że nie wytrzymam…
- Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwała jej Petunia.
-Właśnie muszę! – krzyknęła Lily zdenerwowana własnym zachowaniem.
- Nie musisz mi się tłumaczyć – powtórzyła Petunia
- Musisz… Musisz wiedzieć – powiedziała rozpaczliwym tonem czarownica, w której oczach błysnęły łzy. – Nie chciałam cię zostawić samej z tym wszystkim, ale wszystko przypomina mi rodziców… To jest ponad moje siły – wyszeptała, opuszczając ramiona. 
- Tobie jest ciężko? – wycedziła zimnym tonem.- Tobie? Wracałaś tutaj dwa razy do roku i opowiadałaś im bzdury o magii, a oni byli zachwyceni. Jak im w końcu pokazałaś te czary-mary i zapomnieli o mnie do reszty, a jak coś powiedziałam to „Petunio! Uspokój się. Siostrzyczka wróciła…”. Czy ty w ogóle ich znałaś?! Wiedziałaś coś o nich?
- Tuniu…- Lily spojrzała na nią z błaganiem w oczach.
- Wyjechałaś, nie wracaj. Czy w ogóle przeszło ci przez myśl, że ja też cierpię? Jak tu byłaś nawet nie zwracali na mnie uwagi. Zawsze tylko ty. Jesteś egoistką…
Odeszła w stronę cmentarza.  Koniec.
            Po chwili ruszyła za nią.
            Najbliżej trumny stali rodzice mamy oraz brat taty wraz z żoną i małym synkiem.
            Podeszła do babci i ją przytuliła. Staruszka powoli opatuliła ją swoimi ramionami i pozwoliła wtulić jej twarz w pierś. Pachniała lekko cynamonem i mocnymi perfumami. Podniosła powoli wzrok na jej twarz. Oczy, które były wręcz identyczne, co jej i ojca wydawały się jakby puste, a okrągła zmęczona życiem twarz wilgotna była od łez. Dziadek trzymał się twardo, ale strata dziecka nie może być łatwiejsza niż rodzica. Kiedy odchodzi bliski zaczynasz doceniać wszystkie spędzone z tą osobą chwile. Zaczynasz rozumieć, jakie miejsce zajmowała w twoim życiu, co szczególnego wniosła i jak przyczyniła się do ukształtowania twojego charakteru.
            W końcu trumna została zakopana, a Lily poczuła, że bezpowrotnie straciła cząstkę siebie.
            Podeszła z dziadkiem pod ramię do wyjścia i utuliła ich mocno.
- Na pewno nie zostaniesz trochę?- zapytała Gertruda Oldish.
- Przykro mi, ale muszę wracać do szkoły. Zresztą…Kolega na mnie czeka- wskazała na Jamesa opierającego się o wielki dąb.- Dobrze było was znowu zobaczyć. Szkoda, że w takich okolicznościach, ale…- zmusiła się do uśmiechu.
- Uważaj na siebie lisku- Nigel pocałował ją w czoło.
-Jasne dziadku… Kocham was…- uścisnęła ich po raz ostatni i odeszła do czarnowłosego.
-Idziemy?- zapytała przystawiając ramię do kory.
- Och. Tak oczywiście…- pogłaskał ją nieśmiało po plecach.- Jak się…?
-Dobrze- przerwała mu.- Jest dobrze.
            Złapała go za rękę i ruszyła z powrotem do domu. Ten zdziwiony odwzajemnił uścisk.
            Przechodzili przez osiedla obserwując wszystko dookoła. Pogoda była parszywa, więc prawie nikt nie wystawiał nosa zza drzwi, obawiając się burzy.
            Gdy stanęli przed domem Evansówny gotując się do powrotu, dziewczyna niespodziewanie go przytuliła.
- Bardzo ci dziękuję…- wyszeptała, a z pod jej powiek pociekły łzy.
-Spokojnie- wtulił twarz w jej pachnące włosy.-Przyjaciele sobie pomagają, prawda?
-Tak oczywiście- odparła, po czym wzniosła swoją twarz i spojrzała mu w oczy. Z nie pokojem obserwowała jak jego twarz zbliża się powoli.
            Złączyli się w delikatnym i krótkim pocałunku.
            Rudowłosa oddaliła się na krok i wciągnęła powietrze.
- Może lepiej już chodźmy powiedziała i otworzyła mieszkanie. Weszła do wąskiego kominka, by natychmistowo wylądować w gabinecie dyrektora.





***





            Minęły dwa miesiące od pogrzebu Mary i Marka Evansów, a Lily radziła sobie coraz lepiej ze stratą. Z powrotem widywano ją wesołą i szeroko uśmiechniętą na korytarzach. Pomimo tęsknoty i bólu, z powrotem wpasowała się w tryb dotychczasowego życia. Grudzień zawitał w Hogwarcie, a błonia pokrywała cieniutka warstwa śniegu, którą można zetrzeć podeszwą.
- Wieża na A4- powiedział Syriusz siedząc nad planszą szachów razem z Remusem.
- Umiesz w to grać?-zapytał z powątpiewaniem Lupin.
            Wokół nich siedzieli znajomi w większości odrabiając zadane lekcje.
- Lil…-zaczął James podchodząc do siedzenia dziewczyny.- Możemy pogadać?
- Tak, jasne…-odpowiedziała i skręciła pergamin z wypracowaniem.
            Wyszli z Pokoju Wspólnego, aby uniknąć ciekawskich wspomnień.         
- O co chodzi?-zapytała trochę szorstko. Podświadomie wiedziała, o czym chłopak chce porozmawiać.
-Ja… Wiem, że ostatnio było Ci bardzo ciężko, więc chciałem przełożyć tą rozmowę jak najbardziej, ale… No…Bo-zająkał się.
- Jedenastego-powiedziała zakładając ramię na ramię.
- Co?-zdziwił się.
-Jedenastego jest wyjście do Hogsmeade. Możemy się…spotkać, kiedy skończymy zakupy gwiazdkowe- zaproponowała z lekkim uśmiechem, a pomiędzy brwiami pojawiła jej się mała zmarszczka.
            Rogacz patrzył na nią oniemiały. Po chwili na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Serio?- zapytał, a ona pokiwała głową.
            Mocno ją przytulił i pocałował w policzek.
- To… Idziesz?
- Nie przejdę się po błoniach.
- Ok. To…To pa!- wykrzyknął i pobiegł w stronę Grubej Damy potykając się o kolumienkę z wazonem, który złapał niezdarnie.
            Evans zaśmiała się i zagarnęła rude włosy z twarzy za ucho.
-Hasło?-przemówiła kobieta z obrazu.
-Miłość wisi w powietrzu…-powiedział z rozmarzeniem Potter.
-Nie, nie prawda.
- Ygh-potrząsnął głową.- Jemiołuszka uszata.
            Gdy przejście się pokazało dodał:
- Z tobą się nawet nie da porozmawiać.
-O, Rogaś…-zauważył Syriusz i wychylił głowę znad oparcia sofy.- Siadaj- pociągnął kumpla na miejsce obok siebie.- Napisałem książkę. Nazywa się „Jak stać się lubianym w 10 minut”. No, więc słuchaj.
            Łapa sięgnął po plik kartek ze stolika, odchrząknął i zaczął czytać:
- Po pierwsze- być Syriuszem Blackiem; Po drugie (ewentualnie)- być najlepszym przyjacielem Syriusza Blacka. I to wszystko- zakończył. Ich przyjaciele patrzyli się ciągle w eseje z niemymi uśmiechami, czyli chłopak już wcześniej podzielił się z nimi swoim dziełem.
-Cóż… Prawdę mówiąc jest świetna. Jednak… Wprowadziłbym małe poprawki
Gryfon wyrwał stronę z jego dłoni, wziął jedno leżące obok pióro i zamoczył końcówkę w kałamarzu Dorcas. Po krótkiej zadumie przekreślił wszystko oprócz numerków.
-Ej!-Oburzył się jego przyjaciel, a po chwili w jego dłoni z powrotem znalazł się tekst.
- Przeczytaj- nakazał mu Rogacz.
- Po pierwsze- być Jamesem Potterem; Po drugie (ewentualnie)- znać Jamesa Pottera; Po trzecie (bardzo ewentualnie)- znać Syriusza Blacka, ponieważ zna on Jamesa Pottera… Hm…-zamyślił się sztucznie.- Ciekawe jednak nie skorzystam.
- Twoja strata- okularnik rozłożył się wygodniej na kanapie.
- Wy dwaj nie macie pracy domowej?-zapytała Miley.
- Mamy- odpowiedzieli zgodnie.
- To… Czemu jej… Nie odrabiacie?
- Spiszemy część od Lunia rano- rzekł Jim.
-Och… To dlatego w zeszłym tygodniu McGonagall darła się, że nie można jej lekceważyć i oddawać zaplamionych serwetek- pokiwała głową i przymrużyła oczy jakby przypominała sobie zajście.
-Akurat nie miałem pergaminu pod ręką- bronił się Łapa.
            Dziewczyna parsknęła pod nosem i kręcąc głową wróciła do pisania.
-A ty Remusie nie powinieneś dawać im się tak wykorzystywać- Ann wtrąciła się do rozmowy.
- Ja-jakie wykorzystywanie? - James zgryzł wargi i zrobił minę jak mała dziewczynka.- Jak tak nas postrzegacie to ja was opuszczam. Przejdę się do dormitorium i pomyślę nad zmianą przyjaciół. Ci z dormitorium Franka są w miarę okej, krukonów zniosę, a ten Stebbins z Hufflepuf’u jest nawet fajny. Ja was nie potrzebuję, ty rób, co chcesz bracie, ale ja nie zniosę ani minuty dłużej z tymi… Ludźmi- wypluł to słowo jak obelgę.
- Roganiu zaraz idziemy na kolację- wymamrotała głośno Meadows.
- W sumie wybaczę wam tym razem- przysiadł na podłokietniku fotela Glizdogona.- Tylko nie myślcie sobie, że tak będzie zawsze- pomachał ręką w celu podkreślenia swoich słów.- Jestem po prostu trochę głodny- wzruszył ramionami.
- No Rogal…-zaczął Syriusz, ale mu przerwano.
- Dostałem ksywkę. Czemu wszyscy ją przekręcacie? Rozumiem, np. Rogaś, ale stary nie jestem bułką!- wykrzyknął z podrabianą urazą.
- Hm… Ktoś tu ma humorek- wymamrotała Dor odkładając w końcu pracę na bok.-O czym rozmawiałeś z Lilką?
- Nie bądź taka ciekawska-zganił ją.- Lepiej idź już wszystko odłóż, bo chcę już do Wielkiej Sali, albo dobra pójdę sam. Nie będę się prosił. Chcę wziąć śmiercią głodową Jimma i jego brzuszek. Ale my się nie damy, prawda? –zapytał sam siebie, a raczej swój tułów, opuszczając pokój.
- Ach…- westchnął Black.- Idę z nim.
- Poczekaj. Schowamy to i pójdziemy razem- Lorence zaczęła zbierać swoje manatki, a w jej ślady poszła reszta.
            Po kilku minutach wszyscy dołączyli do przyjaciela, zgarniając po drodze rudowłosą.
            Uczta trwała już od dobrych trzydziestu minut, a znajomi rozmawiali więcej niż jedli, a raczej dziewczyny rozmawiały w większej ilości.
- Black! Potter! I reszta!-krzyknęła profesor McGonagall.- Czy to wasze dzieło!?- wskazała na oblepione farbą buty.
- Nie Psze Pani- odpowiedział Black.- My nie zajmujemy się kreowaniem mody.
- Na drugim piętrze jest jezioro farby!
- Nasze kawały są z większym polotem- bronił ich Rogacz.- To musiał być jakiś amator.
- Um… Chłopaki…- zaczął Lunatyk.- Pamiętacie te pułapki zamontowane na trzecim roku…? Ktoś się w końcu na nie nadział-powiedział półszeptem.
- Macie szlaban przez tydzień! Zgłoście się do mnie jutro o osiemnastej! Minuta spóźnienia odbija się podwójnie na czasie trwania kary!
- I odeszła- rzekł po chwili Łapa.
- One zawsze odchodzą…- poparł go rozczochraniec.- Ale zawsze masz mnie- poklepał go po plecach w geście wsparcia.
- O nie…- zawył ponownie.
- Mówiłem ci. Ja zostanę.
- Nie. Glizdek ty łajzo- trzepnął kolegę obok.- Jestem zły, ponieważ znalazłem ostatni budyń, ale Peter zjadł mi go, kiedy ta jędza się na nas darła.
- Musisz dbać o formę. Budyń jest niezdrowy, a musicie wygrać Puchar Quiditcha-tłumaczył się bezsensu Pettigrew.
- A ty musisz dbać o sylwetkę, której nie masz grubasie- wściekł się i łyżeczką zaczął wyskrobywać resztki.
- Black!- zganiła go Lily.
- Sorry-burknął.
- Jutro przyjdziemy wcześniej i zjesz piętnaście puddingów. Dobrze?- zapytała podnosząc wysoko brwi i wyciągając się w jego stronę.
- Dobrze… Ale McGonagall się wściekła- zauważył.- Robiliśmy gorsze rzeczy niż odrobina farby.
- Nie pomyśleliście czasem, że wasze żarty trapią jej nerwy?- spytała Ann.- Ona jest nauczycielką, a nie nianią.
- Przecież ma się nami opiekować, jako nauczycielka, więc co za różnica?- Rogaty wzruszył ramionami.
- To, że macie średnio dwa szlabany na tydzień- jakby to wszystko rozłożyć. I to teraz gdy się trochę uspokoiliście- Dorcas poparła słowa koleżanki.
- Przeciętny uczeń nie zdobywa więcej niż pięć na rok- dodała Alicja.
- Och…Czyli uważacie, że powinniśmy się uspokoić? Prowadzić monotonne życie?- James wstał gwałtownie i włożył rękę w ciasto marchewkowe.- Już się na was dzisiaj poznałem i dałem wam tą szansę, a teraz przepraszam, ale idę spać- odszedł z wysoko podniesioną głową.
- Coś ma dzisiaj huśtawkę nastrojów… Idziemy?
            Gdy chłopcy weszli do pokoju, James pogrążony był w pracy nad czymś.
- Łapo…- zaczął.- Teraz nie będziesz jedynym pisarzem. Ja piszę własną autobiografię.
- Autobiografia może być tylko własna- przerwał mu Lupin.
- Milcz człowiecze.
- No to jak ją nazwiesz?- zapytał Syriusz.
- „Od najlepszego szukającego w Hogwarcie do najlepszego szukającego na świecie”.
-Myślałem, że zostaniesz aurorem…
- Bo zostanę. Ja już jestem najlepszy, tylko nie każdy o tym wie- powiedział jakby od niechcenia.
- Łał… Was dwoje- Remus wskazał na przyjaciół.- natura obdarzył zbyt wilką pewnością siebie.
- No wiesz Luniu…- Syriusz zarzucił mu ramię na kark.- Kiedy się tak wygląda- pomachał dłonią od góry do dołu, by pokazać, że atrakcyjność dopisuje mu pod każdym względem.
            Lunatyk zrzucił jego rękę i wzniósł oczy do nieba.





***





- Czego James od ciebie chciał?- wypytywały Lily współlokatorki.
- Pogadać- odparła od niechcenia zdejmując kapę ze swojego łóżka.
            Meadows pokręciła oczami.
- Oj wiesz o co chodzi… O czym rozmawialiście?- Dorcas usiadła na swoim, a dłonie położyła na udach.
- O pogrzebie. Czy na pewno wszystko w porządku…- położyła się pod kołdrę i zgasiła lampkę nocną stojącą przy jej łóżku.
- Czy na pewno rozmawialiście o tym?- dopytywała czarnowłosa.
- Czy ja wypytuję co robiłaś z Blackiem po każdej waszej randce?- wychyliła głowę i  zasłoniła kotary.- Dobranoc.
- Karaluchy pod poduchy wiedźmo- odparła naburmuszona Meadows.
- I ty też- powiedziała i usadowiła się do snu.






13 sierpnia 2015

Sowia Poczta #6

Od teraz moje opowiadanie publikowane bedzie także na Wattpadzie. Zapraszam do czytania. Jednocześnie informuję, że rozdział napisany jest dopiero w połowie.
"Evans umówisz się ze mną?" . http://w.tt/1KjxRYT